środa, 24 grudnia 2008

WESOŁYCH ŚWIĄT !!!



Niech ten szczególny czas

Świąt Bożego Narodzenia
będzie dla Was okazją
do spędzenia miłych chwil
w gronie najbliższych,
w atmosferze pełnej miłości
i wzajemnej życzliwości
a Nowy Rok stanie się czasem
spełnionych marzeń i nadziei.


wtorek, 23 grudnia 2008

Choinka

A oto choinka, której autorami są: ja oraz żona ma. Ta przycupnięta pod choinką osoba to właśnie żona ma. Siedzi tak i pilnuje choinki przez święta.




Harlem Gospel Choir

Wprawdzie już jesteśmy w Jaśle, jednak chcieliśmy się podzielić wrażeniami z niedzielnego koncertu na którym byliśmy. Tak więc jesteśmy pod wielkim wrażeniem :) Koncert był naprawdę baaaardzo żywiołowy i mimo, że każdy miał na czym siedzieć, to prawie przez cały czas wszyscy stali, a większość także tańczyła. No i najważniejsza rzecz - jeszcze nigdy nie widziałem takiej komunikacji z widownią, jak na Harlem Gospel. Zdecydowanie czarnoskórzy pod tym względem wymiatają. Oto dwie kiepskie fotki z koncertu (na drugiej widać na scenie bardzo dużo osób z widowni):






środa, 17 grudnia 2008

Całkiem niedługa metoda

Przeglądając kod pewnej klasy w pracy natrafiłem na interesującą metodę o wysublimowanej, ale wbrew pozorom wcale nie enigmatycznej nazwie:

testWriteStreamSpacesNoUnicodeMiscApostropheDoubleQuoteFileNoSpacesNoUnicode()

Czytając Martina Fowlera: "...small methods really work only when you have good names, so you need to pay attention to naming. People sometimes ask me what length I look for in a method. To me length is not the issue. The key is the semantic distance between the method name and the method body. If extracting improves clarity, do it, even if the name is longer than the code you have extracted.", można uznać, że ta metoda idealnie spełnia zasady dobrego refactoringu :)
Myślę, że startując w konkursie the longest method ever miałaby wysokie szanse na zwycięstwo :) Czy ktoś kiedyś widział równie długą metodę w rzeczywistym projekcie komercyjnym?


wtorek, 16 grudnia 2008

Wywoływanie zdjęć

Ponieważ już się o to wiele osób pytało, zamieszczamy linka do strony, gdzie można przesłać zdjęcia do wywołania. Myśmy to już zrobili, zdjęcia doszły wczoraj i jesteśmy bardzo zadowoleni z rezultatu. Po pierwsze jest tam naprawdę bardzo tanio (35gr. za 10x15), po drugie w przeciwieństwie do wszystkich zakładów (poza internetowymi) papier na którym są wywoływane zdjęcia jest najwyższej jakości - najlepszy na rynku (zostało to potwierdzone przez kilku fotografów) Kodak Professional Endura. Ponadto są też promocje - my np. przy wywołaniu prawie 600 zdjęć dostaliśmy darmowo wywołanie 5 zdjęć o formacie 20x30, co normalnie kosztuje koło 35zł. Zdjęcia przesyłane są priorytetem, a więc teoretycznie powinny być dostarczone w ciągu 24 godzin od realizacji zamówienia. Zamówienie realizowane jest błyskawicznie, więc w ciągu dwóch dni mamy zdjęcia. Poza tym zakład znajduje się w Krakowie, więc istnieje nawet możliwość odbioru zdjęć osobiście. Link do strony:

http://www.diprint.pl/


poniedziałek, 8 grudnia 2008

Ważne dyskusje o ważnych sprawach

Od jakiegoś już czasu w Polsce trwa dyskusja na temat wcześniejszych emerytur oraz różnego typu przywilejów, które poszczególne grupy społeczne miały, mają albo chciałyby mieć. Przywilejów tych jest całkiem sporo, osób do nich uprawnionych również. Ja osobiście muszę przyznać, że zarówno liczba wszelkiego typu świadczeń jak i osób uprawnionych do ich pobierania jest dla mnie oszałamiająca. Oczywiście zrozumiałym jest, że osoby pracujące w ciężkich warunkach, narażone na utratę zdrowia w pracy powinny mieć dodatkowe przywileje, wyższe wynagrodzenia czy krótszy czas pracy. Naturalnym jest więc dla mnie, że górnik pracujący w kopalni na dole będzie przechodził na wcześniejszą emeryturę. Nie mam również zastrzeżeń co do wcześniejszych emerytur dla nauczycieli (może dlatego, że znam dokładnie "tajniki" tego zawodu). Nie każdy w końcu wziąłby na siebie odpowiedzialność opieki i wychowania, często rozpuszczonych do granic możliwości dzieci (a czasem co gorsza również ich rodziców). Bo przecież od szkoły wymaga się nie tylko by uczyła ale również wychowywała. Oczywistym jest również, że 60 letnia pielęgniarka może mieć problem z opieką nad obłożnie chorymi pacjentami, wymagającymi ciągłej uwagi. Nie mam też zastrzeżeń, by pracujący w ciężkich warunkach spawacze, hutnicy, górnicy czy kolejarze mieli prawo do krótszego czasu pracy. Jak jednak odnieść się do tego, że w takim samym stopniu uprawniona do wszelkiego typu świadczeń jest pani pracująca w administracji kopalni? I w czym jej praca jest cięższa i bardziej szkodliwa od pracy osoby zatrudnionej w sekretariacie jakiejkolwiek innej firmy?
Nieco inną sprawą są przywileje dotyczące takich grup społecznych jak górnicy, energetycy i kolejarze. Mam na myśli przydziały węgla dla górników, gazu dla pracowników zakładów gazowniczych, energii elektrycznej dla pracowników zakładów energetycznych czy też darmowe przejazdy dla pracowników kolei i ich rodzin. Takich przywilejów jest wiele i przyznam szczerze, że ciężko mi je zrozumieć. Bo czy to nie oznacza, że lekarze powinni dostawać darmowe leki, dzieci nauczycieli nieodpłatne podręczniki, a dajmy na to informatycy mieć prawo do darmowych komputerów? W końcu każda z grup zawodowych wytwarza jakieś dobra więc zgodnie z takim podejściem powinna mieć prawo dostawać coś za darmo...
Jak w końcu kwestia świadczeń i przywilejów odnosi się do zasad ekonomii. Potrafię zrozumieć, że pracownicy przynoszącego zyski przedsiębiorstwa dostają premię. Jak to jest natomiast w przypadku firm przynoszących straty? Oczywiście nie należy generalizować, jednak w dużym stopniu przedsiębiorstwa, których pracownicy domagają się niekończących się przywilejów, przedsiębiorstwami dochodowymi nie są. Wszytko byłoby w porządku, gdyby to były firmy prywatne, których właściciele mając dobre serca wypłacaliby swoim pracownikom premie, niezależnie od sytuacji finansowej przedsiębiorstwa. Jednak firmy o których mowa należą do sektora państwowego, a nawet jeżeli po części zostały sprywatyzowane, to ich pracownicy świadczeń domagają się od państwa. Dlaczego więc społeczeństwo ma, mówiąc wprost zrzucać się na przywileje jednych a nie innych. Dlaczego nie wprowadzić przywilejów dla informatyków, geodetów, sklepikarzy czy stolarzy? Ciężko oprzeć się wrażeniu, że te wywodzące się z poprzedniej epoki pozostałości, specjalnie sprawiedliwe nie są. Ciężko też, przysłuchiwać się dyskusji na ich temat zwłaszcza, że bardzo często zamiast merytorycznej rozmowy i wymiany argumentów oglądać można żenujące przedstawienia i groźby użycia siły. Przerażające jest to zwłaszcza dlatego, że to ludzie tacy jak my, którzy właśnie zaczynają pracować będą musieli uporać się z problemem jaki już w niedalekiej przyszłości stanowić będzie zagwarantowanie środków na wszelkiego typu przywileje zawodowe.
Na koniec chciałabym zaznaczyć, że nie jestem przeciwnikiem świadczeń socjalnych i przywilejów zawodowych. Uważam jedynie, że podobnie jak do wszystkiego również do tej sprawy, należy podejść rozsądnie biorąc pod uwagę rzeczywiste warunki pracy i zagrożenie zdrowia z nimi związane (bo to w końcu ma być podstawą świadczeń). W końcu od uchwalenia ustaw gwarantujący poszczególnym grupom zawodowym określone świadczenia minęło wiele lat, w ciągu których zmienił sie zarówno ustrój państwa jak i warunki pracy. Siła poszczególnych związków zawodowych i groźby demonstracji nie powinny być najważniejszymi argumentami w dyskusji o tak ważnych społecznie kwestiach.


niedziela, 30 listopada 2008

Już prawie po remoncie...

Ostatni tydzień był kolejnym wyjętym z życiorysu i wpisanym pod hasłem "remont". W poniedziałek wymiana okien, wtorek i środa cyklinowanie i lakierowanie podłóg, czwartek do dzisiaj malowanie drugiego pokoju i sprzątanie po tym wszystkim... A tak wyglądał nasz szacowny 80-letni parkiet po ostatnim remoncie przedpokoju oraz łazienki:


A tak wygląda teraz:


Tak wyglądał duży pokój:


A tak wygląda teraz:


Pokój w trakcie remontu:


I po remoncie:


Prawda, że ładnie? :)

poniedziałek, 24 listopada 2008

niedziela, 23 listopada 2008

Weekendowo

Kolejny tydzień za nami. I znowu jak poprzednio nie próżnowaliśmy. Po ciężkich pięciu dniach pracy nastał weekend. W piątek wybraliśmy się do Ani i Rafała. Na początku Ania przeegzaminowała nas specjalną ankietą testującą osobowość oraz płeć psychologiczną. No i tutaj muszę powiedzieć, że złamaliśmy wszelkie zasady wypełniania takich ankiet, które nie powinny być wypełniane zbiorowo, grupowo, na imprezie i po pysznych drinach dostarczanych nam na zmianę przez Anię i Rafała. Potem już zajęliśmy się tylko drinami i rozmowami na najdziwniejsze tematy. Jedynym przykrym elementem wieczoru było nieszczęście Krzysia, który po drodze na imprę najpierw się zgubił a potem miał stłuczkę już prawie na samym końcu trasy. Na szczęście nic nikomu się nie stało i Krzychu w końcu do nas dotarł.
Sobotę spędziliśmy na zakupach - mój komputer po 5 miesiącach "zepsucia" w końcu dostał nowiuteńką grafikę i DZIAŁA. Nie muszę chyba mówić jak bardzo się cieszę :D Wieczorem natomiast wybraliśmy się z Arkiem, Kubaxem i Kate na bilard. Szło nam różnie, raz lepiej raz gorzej. No dobra częściej gorzej :P Cóż mistrzami bilarda nie jesteśmy ;) Później poszliśmy na piwo i tu już szanse się wyrównały. W konkurencji "Picie piwa przez słomkę na czas" zespół w składzie Łukasz Arek no i ja zdecydowanie wyprzedził Kate & Kubax Team. Za to Kate okazała się niezwyciężona w pakowaniu Ariusia w śnieg (który właśnie tego dnia spadł po raz pierwszy w tym roku!). W potyczce Aruś vs Kate zdecydowanie 0:1 :P Wielkim nieobecnym okazał się natomiast Michał, który mimo naszych usilnych zaproszeń - tak, tak Łukasz długo wołał go pod oknem akademika - nie pojawił się i odwiedził nas dopiero dzisiaj:)
No a dzisiaj stworzyłyśmy z Ottawką nasze największe dzieło - dotychczas oczywiście, ponieważ planów mamy jeszcze sporo;) W końcu udało nam się obić pufy! Wyszły piękne i wspaniałe! Zdecydowanie jak kiedyś znudzi nam się bycie informatykiem (albo informatyczką - jak kto woli :P), możemy zająć się tapicerowaniem mebli :D A oto nasze wspaniałe dzieło:

niedziela, 16 listopada 2008

Jesienne zajęcia

Zima zbliża się wielkimi krokami... Podobno, bo na razie nikt jej jeszcze nie widział. Śniegu nie ma, zimno specjalnie w tym roku też jeszcze nie było - nie to co rok temu, gdy mniej więcej o tej porze lepiliśmy w parku bałwana. Tak czy inaczej zbliżanie się zimy można poznać po zmianach jakie zachodzą w naszym codziennym harmonogramie. Czas zaczyna płynąć leniwie, a my siedzimy sobie w domu, popijamy ciepłą herbatkę z sokiem aroniowym i imbirem i zajmujemy się rzeczami na które przez cały rok nie mamy czasu. Łukasz pochłania książki, a ja znajduję sobie najprzeróżniejsze "dziewczynkowe" zajęcia. I tak ostatnio zabrałyśmy się z Ottawką za renowację mebli. A dokładnie naszych starych puf. Wybrałyśmy odpowiedni materiał, wyrzuciłyśmy chłopaków na męskie spotkania i zabrałyśmy się do dzieła. Ale tym się pochwalę jak już skończymy :) Oczywiście na pufach nasze plany się nie kończą. Następny w kolejności jest Ottawkowy wieszak. Zobaczymy co nam z tego wyjdzie ;)

Oprócz wszystkich zimowo - jesiennych domowych zajęć, bardzo dużo czasu spędzamy poza domem. W weekend byliśmy w Jaśle, żeby trochę pomęczyć rodziców. Przy okazji udało mi się złożyć wnioski o wymianę wszystkich możliwych dokumentów, odwiedzić moją ulubioną panią fryzjerkę, zwiedzić nową jasielską galerię oraz pójść z mamą na zakupy. W ten sposób stałam się właścicielką brązowej kurteczki i czerwonych kolczyków :D Oprócz tego wszystkiego uszyłyśmy też z mamą nowe pomarańczowych zasłony, które Łukasz już zawiesił w kuchni. No i muszę przyznać, że dzięki nim nasza kuchenna "wybuchnięta pomarańcza" jest jeszcze bardziej pomarańczowa :)

Wczorajszy wieczór był natomiast wieczorem kulinarnych szaleństw u Ottawki i Mateusza - temat: kuchnia blisko i dalekowschodnia. A dokładnie sushi i falafel. Nad wytwarzaniem tego ostatniego kontrolę sprawował Radek - brat Mateusza - umiejący czytać pismo "dżdżownicowe" student arabistyki. Nie zabrakło również Pikusia, który chciał zjeść Joannę. Na szczęście Pikuś po interwencji Patrycji stwierdził, że ograniczy się do szczekania - a słychać go było pewnie na drugim końcu Krakowa - więc udało nam się dokończyć wspaniałego dzieła, które następnie w zastraszającym tempie zniknęło z talerzy :)


A dzisiaj odwiedzili nas Jurek, Asia i Michał, a ponieważ kulinarne szaleństwa nie skończyły się na wczorajszym sushi, musieli zjeść z nami obiad ;)

Na razie więc mimo zbliżającej się zimy nuda nam nie zagraża zwłaszcza, że w przyszłym tygodniu czeka nas następna część remontu, a towarzyskich zobowiązań również nie wolno zaniedbywać ;)

piątek, 31 października 2008

"Wybuchnięta pomarańcza" :)

No i w końcu nam się udało! Zakończyliśmy kolejny etap upiększania naszego mieszkania czyli malowanie szafeczek. Muszę przyznać, że mimo moich wcześniejszych obaw, kolor wybrany przez mojego męża - pomarańcz nie był moim pomysłem :P - okazał się strzałem w dziesiątkę. Tak więc teraz mamy w kuchni "wybuchniętą pomarańczę", która wygląda mniej więcej tak:


Oprócz zamiany kuchni w pomarańczę udało mi się w tym tygodniu również wybrać na zakupy. Najpierw z Ottawką i Ewą do Leroy Merlin na "dziewczynkowe" oglądanie wszystkiego, co mogłybyśmy kupić gdybyśmy miały wielki dom i mogły go urządzić jak nam się tylko podoba. Niestety nie mamy wielkiego domu. Na pocieszenie kupiłam sobie zasłony do kuchni. Oczywiście pomarańczowe :D W Leroy Merlin dowiedziałyśmy się również, że wybór świetlówki nie jest taką prostą sprawą jak nam się wcześniej wydawało:P

Drugi wypad ograniczył się już do oglądania jednego rodzaju rzeczy, a mianowicie do tkanin wszelkiego typu - od zasłon po koszulki. No i nakupiłyśmy całą masę różnych różności, a dokładnie mniejszych i większych kawałków materiału w najdziwniejszych kolorach i wzorach. Wszystko to przy okazji szukania odpowiedniego materiału do zamiany starych puf na nowe :) Trzeba przyznać, że zakupy okazały się pełnym sukcesem bo upolowałyśmy w końcu wspaniały, zielony, "pluszowy" materiał, idealny na nową tapicerkę naszych starych puf. Teraz będę mogła sprawdzić się w roli tapicera. Na szczęście Ottawka ma już doświadczenie w tej kwestii więc może się uda;)

Eh ostatnio pomysłów na zajęcia takie jak wyszywanie, malowanie, układanie zdjęć, sortowanie starych płyt i robienie na drutach mam jeszcze sporo - straszne to jest ale trzeba odreagować te 5 lat studiów ;)


niedziela, 26 października 2008

Co tam u nas słychać?

Ano dzisiaj rano wybrawszy się po chleb świeży przy okazji zahaczyłem o pobliski gaj i przywlokłem do domu pół kilo grzybów. Takich oto:



Piękne prawdziwki. A potem Ania przywlokła do domu jakieś barwniki i nasza kuchnia wyglądała tak:

Jak jakaś pracownia malarska. Z barwnikami trzeba było coś zrobić, no więc kupiliśmy farbę w kolorze żółtym i następnie rozpoczęliśmy plastyczny eksperyment. Przyznam, że ostatni raz robiłem takie rzeczy w podstawówce, ale nigdy na kuchennych szafkach. Z początku nieśmiało i ledwie po kropelce dodawaliśmy barwników, by wreszcie rozochociwszy się, lekko zniecierpliwieni nieznacznymi rezultatami naszej pracy zaczęliśmy dolewać coraz większe ich ilości (znaczy się barwników), aż powstał kolor wściekle pomarańczowy. I kolor ten przelany został na część szafek w kuchni. Bo tak chciała Ania.
A oto moja żona testująca moje nowe słuchawki i wklejająca jakieś zdjęcia do albumu:


Niestety Ania nie potrafi docenić ich pięknego dźwięku. Ja natomiast rad z nich jestem, a jak!


piątek, 17 października 2008

Zdjęcia ze ślubu - na zachętę

Nareszcie dostaliśmy zdjęcia od Rafała - naszego fotografa ślubnego. Zdjęcia są piękne i naprawdę jesteśmy całkowicie usatysfakcjonowani pracą, którą wykonał dla nas Rafał. Naprawdę świetnie się z nim współpracuje. Korzystając z nieograniczonych możliwości Internetu podlinkowaliśmy jego stronę na naszym blogu. Ponadto chcielibyśmy z tego miejsca bardzo podziękować Ci Rafał za współpracę, przede wszystkim za Twoje podejście i zarekomendować Cię wszystkim planującym jakieś uroczystości :) Narazie wrzucamy tylko na zachętę kilka zdjęć z pleneru i ze ślubu, ponieważ chcemy Wam pokazać wszystko u siebie. Potem wrzucimy tutaj linka z naszymi zdjęciami, tak by każdy mógł sobie je oglądać gdziekolwiek chce. A oto namiastka tego, co czeka Was u nas w domu ;)












I takie właśnie piękne zdjęcia możecie mieć, jeśli tylko poprosicie o to ładnie Rafała Jakubka.

niedziela, 12 października 2008

Gorce jesienią

Korzystając z pięknej jesiennej pogody, pojechaliśmy dziś w Gorce odpocząć sobie trochę od Krakowa. A w górach jesień w pełni, co możecie podziwiać na zdjęciach:
http://picasaweb.google.pl/lchlebda/Gorce2008

czwartek, 2 października 2008

Zdjęcia z Rodos.

Jeżeli ktoś jeszcze nie widział naszych zdjęć z Rodos (a jest takich osób sporo), to wrzucamy teraz.

http://picasaweb.google.pl/lchlebda/Rodos

Jeżeli ktoś jeszcze nie wie, jak było, a nie zobaczył ówcześnie zdjęć, to:
- było świetnie
- pogoda była idealna
- morze cieplutkie
- jedzenie, jak to kuchnia śródziemnomorska - przepyszne
- obsługa hotelowa bez zastrzeżeń
- wypoczęliśmy
Jedna uwaga odnośnie Itaki z której lecieliśmy. Wszelkie wycieczki, które organizuje już na miejscu, to niezłe naciąganie ludzi na kasę plus albo brak rzetelnych informacji albo niezbyt wysokich lotów ściemnianie ze strony pani rezydentki mające na celu przyciągnięcie jak największej ilości ludzi. Kilka przykładów:
Pytanie: Czy z Faliraki da się dojechać bezpośrednio do Lindos, czy trzeba się najpierw cofać do Rodos i dopiero stamtąd jechać do Lindos?
Odpowiedź: Trzeba się cofać.
Oczywiście jedzie autobus bezpośrednio do Lindos.
Teza Pani: Do parku wodnego możecie państwo dojechać jedynie taksówką za 9 euro albo pojechać razem ze zorganizowaną wycieczką z Itaki (oczywiście płatną).
Dowiedzieliśmy się, że jeździ tam autobus za 1 euro.
Ponadto pani nie raczyła wspomnieć, że studenci z UE mają darmowy wstęp do większości miejsc na Rodos, dzięki czemu np. wycieczka do Rodos wraz z wizytą w muzeum i innymi atrakcjami kosztowała nas w sumie 8 euro. Za taką samą wycieczkę w Itace musielibyśmy zapłacić w sumie 55 euro + opłaty za wstęp do muzeów. Wycieczka do Lindos kosztowała nas w sumie 15 euro; taka sama w Itace 74 euro + opłaty za wstęp na akropol.
Ale generalnie byliśmy bardzo zadowoleni i możemy polecić Itakę (ale bez dodatkowych wycieczek).


czwartek, 25 września 2008

Pozdrowienia z miasta Rodos

Podenerwujemy Was jeszcze troche i wrzucimy zdjecia z wycieczki do miasta Rodos, ktore jest przepiekne i baaaaardzo stare.


wtorek, 23 września 2008

Pozdrowienia z Rodos

Dorwalismy sie do internetu i szybciutko wrzucamy pierwsze wrazenia w postaci zdjec :) Morze jest cieplutkie, jedzenie przepyszne, piachu duzo i slonca jeszcze wiecej :) Pozdrawiamy wszystkich siedzacych teraz przed monitorami w zachmurzonej i ponurej Polsce :P


poniedziałek, 22 września 2008

Wyjazdowo

Wesele było wspaniałe i bawiliśmy się świetnie. Wszyscy nasi znajomi zrobili furorę wśród osób z rodziny z racji ilości energii, jaką dysponują oraz tego, że prawie bez przerwy bawili się na parkiecie. Impreza skończyła się o imponującej porze (była gdzieś 6:30 rano) i to tylko dlatego, że DJ już musiał wyjeżdżać do Krakowa. My za jakieś 15 minut wyjeżdżamy na Rodos, a fotki z wesela pokażemy po spotkaniu z fotografem, pewnie gdzieś do połowy października. Do zobaczenia wszystkim i baaaaardzo gorąco dziękujemy za wspaniałą zabawę do białego rana. Jedno czego mi brakowało na weselu to kolejnych 12 godzin takiej samej zabaw ;) I bardzo dziękujemy wszystkim za bardzo oryginalne prezenty :)



piątek, 5 września 2008

Zapracowani 2

Od poprzedniego wpisu minął już ponad miesiąc, a jego temat nie stracił ani trochę na aktualności. No i muszę powiedzieć, że chociaż jeszcze nie wszystko, to już sporo rzeczy udało się zrobić. Pierwsza część generalnego remontu zakończyła się powodzeniem. Zdobyliśmy trochę doświadczenia, tak że jak za trzy lata będziemy robić remont własnego mieszkanka (wprowadzamy plan trzyletni;) ) to już dużo rzeczy będziemy wiedzieć i niewiele będzie w stanie nas zaskoczyć. Przede wszystkim – co jest przykre – okazuje się, że ekipie remontowej trzeba patrzeć na ręce niezależnie od tego jak dobrze pracuje. Nasi panowie, którzy przez większą część czasu radzili sobie bardzo dobrze, a montowanie grzejników, układanie kafelek i cała reszta szła im sprawnie, na koniec bardzo nas rozczarowali. Chcąc skończyć w terminie przyspieszyli pracę, co nie do końca korzystnie odbiło się na jakości wykonania. No cóż, człowiek uczy się całe życie, więc następnym razem będziemy wiedzieć, że nad panami remontującymi trzeba stać i patrzeć im na ręce… Niestety. Tak czy inaczej, ta część remontu już za nami. Teraz zostało cyklinowanie, wymiana okien i malowanie ale to już po naszym wielkim dniu;) Teraz nie mamy czasu i marzymy już tylko o podróży poślubnej (chociaż jeszcze nie wiemy gdzie pojedziemy :) ) i o odpoczywaniu. Jednak ciężko jest robić remont jednocześnie pracując i organizując ślub:/

A przygotowania do ślubu idą pełną parą. Dzisiaj podobnie jak co tydzień jedziemy do Jasła - będziemy wybierać potrawy i ciasta a także wino i inne napoje;) Moja sukienka jest już prawie uszyta, buty udało się kupić i umówić wizytę u fryzjera i kosmetyczki. Poćwiczyliśmy już nawet pierwszy taniec. Na szczęście mamy tyle zajęć, że jeszcze nie zdążyliśmy się zacząć stresować. Miejmy nadzieję, że tak nam zostanie do samego końca:)

Wydarzeń polityczno - ogólnoświatowych ostatniego miesiąca było trochę. Można nawet powiedzieć, że był to burzliwy miesiąc. Tak więc olimpijski spokój nie opanował świata wraz z rozpoczęciem igrzysk w Pekinie, co nas specjalnie nie zaskoczyło. Zachowanie Rosji wykorzystującej moment, gdy oczy świata, zwrócone są w nieco innym kierunku, niż ona sama, też specjalnym zaskoczeniem nie jest. Nie pierwszy to raz i zapewne nie ostatni. Nie zaskoczyła nas również reakcja „starej” Unii na wydarzenia w Gruzji. No cóż, zbyt dużo interesów ma Unia na wschodzie, a taki drobiazg jak importowany z Rosji gaz skutecznie paraliżuje jakiekolwiek reakcje zachodnich polityków. Szkoda tylko, że w najmniejszym stopniu nie biorą oni pod uwagę zdecydowanej postawy państw, które z Rosją miały więcej do czynienia, nie koniecznie z własnej woli i inicjatywy. Tak więc na tym polu również nie zostaliśmy zaskoczeni. A wracając na własne podwórko - jak zawsze sukces ma wielu ojców. Tak więc odpowiedzialnych za sukces negocjacji w sprawie tarczy antyrakietowej (chociaż tak naprawdę nie do końca wiadomo co w tym wypadku słowo „sukces” oznacza) mamy całe tłumy. Za to do odpowiedzialności za niekorzystną sytuację w stoczniach nikt nie chce się przyznać. Czyli tu także jak zawsze i nic nowego. Eh… i tak się czasem zastanawiamy czy jednak może w końcu zostaniemy zaskoczeni – chociaż tak troszkę, odrobinkę. Na razie testując weselne winko, skręcając szafeczki do łazienki i wybierając kolor farby do pokoju – cały czas czekamy;)


środa, 23 lipca 2008

Zapracowani

Jest kilka powodów, dla których już dawno nie udało się nam usiąść do komputerów, żeby napisać chociaż kilka zdań. Pierwszym i chyba najważniejszym – a w każdym razie największym (:P) jest Mateusz (brat Łukasza), który właśnie nas odwiedza i zdecydowanie i całkowicie zajmuje mój komputer. Oczywiście nie jest mi jakoś szczególnie źle i przykro z tego powodu, a co więcej mam wspaniałą wymówkę, żeby w ogóle do komputera w domu się nie zbliżać :D nieźle jak na prawie uzależnionego informatyka;) Drugim, bardzo ważnym powodem naszego braku zainteresowania komputerami są ogromne ilości spraw związanych z organizacją ślubu. Bo przecież trzeba było zamówić zaproszenia i obrączki. Wybrać resztę stroju Łukasza, rozejrzeć się za moimi butami i całą resztą niewielkich ale jakże istotnych drobiazgów. W rezultacie obrączki zostały zamówione, zaproszenia odebrane z drukarni, garnitur Łukasza jest już w komplecie i tylko moich butów jak nie było tak nie ma:( Eh…
Poza tymi wszystkimi rzeczami, których i tak jest sporo - biorąc pod uwagę, że wszystko załatwiamy po pracy czyli mniej więcej od 17 – właśnie przymierzamy się do generalnego remontu. Wymiana płytek, malowanie, cyklinowanie czyli tak zwany remont generalny… Eh zobaczymy jak nam to wszystko pójdzie…
Na razie jednak na weekend wybieramy się podobnie jak w zeszłym tygodniu do Jasła. Tym razem już sami:( Szkoda, bo ostatni weekend, w który udało nam się wszystkim spotkać – jako, że Jurek i Asia też oderwali się na chwilę od pracy - był bardzo miły i w końcu pozwolił nam nie w biegu pogadać o wszystkim i o niczym, pośmiać się i ponarzekać czyli spędzić razem trochę wolnego czasu. Wypróbowaliśmy tatowe specjały – muszę powiedzieć, że i dobre i… mocne;] Odbyliśmy zjazd rodzinny i poznaliśmy Asię i Łukasza z resztą rodzinki. Zobaczyliśmy – z niedowierzaniem – jakie duże są nasze małe kuzynki. Obejrzeliśmy całą masę sukienek, żakietów i spódnic dla mamy:) Uknuliśmy mały spisek w związku z urodzinami taty i imieninami mamy i w ogóle robiliśmy całą masę przyjemnych i nie zawsze pożytecznych rzeczy:) A w ten weekend zrobimy ognisko:D I nie żadnego grilla ale najprawdziwsze na świecie ognisko:D A potem jak zwykle w poniedziałek znowu pójdziemy do pracy…

niedziela, 13 lipca 2008

Kozi Wierch

Korzystając ze świetnej pogody postanowiliśmy pojechać po raz drugi w tym roku w Tatry. Tym razem na cel wzięliśmy sobie najwyższy szczyt leżący w całości na terytorium Polski - Kozi Wierch (2291m n.p.m.).

Wbrew temu co jest napisane na portalu tatry.info.pl, nie jest to trasa, którą można polecić nawet początkującym, choć widzieliśmy odważne próby pokonania tej trasy przez dzieci w wieku poniżej 10 lat (aczkolwiek nie wiem, czy udane). Samo podejście pod szczyt spod schroniska w Dolinie 5 Stawów Polskich jest dosyć męczące, a końcowy fragment wymaga lekkiej wspinaczki po skałach, dlatego też odradzam tą trasę dla początkujących. Trudy wspinaczki wynagradza natomiast wspaniały widok z góry na całe Tatry Wysokie, Halę Gąsienicową, Dolinę 5 Stawów Polskich i niemal całą Orlą Perć. Zdecydowanie warto się tam wybrać :)
Zdjęcia z wycieczki:
http://picasaweb.google.pl/lchlebda/KoziWierch

wtorek, 8 lipca 2008

Co sie dzieje na tym świece - my MAGISTRAMI INżYNIERAMI :D

No to udało mi się włączyć komputer:) Teraz już nie muszę robić tego codziennie:) Teraz w ogóle nie muszę tego robić – no chyba, że mam ochotę pobuszować na naszej klasie albo poczytać artykuły na Gazecie albo pogadać na gg… nieeeeeeee na to nie mam ochoty – lepiej na żywo:D No w każdym razie dni kiedy spędzaliśmy przy klawiaturze po 19 godzin odeszły bezpowrotnie gdyż od piątku obydwoje z Łukaszem jesteśmy MAGISTRAMI INŻYNIERAMI:D Tak, tak:D W końcu nam się udało:D Trzy piękne obrony (bronił się z nami Genek) i jesteśmy wolni:D W piątek wieczorem spełniliśmy swoje magisterskie obowiązki – grill na miasteczku mimo deszczu, wiatru i ogólnie paskudnej pogody udał się wspaniale. Udało nam się pozbyć całego naszego dorobku w postaci kolokwiów z „Baz danych”, „Baz danych II” i „Języków formalnych”, które specjalnie na tę okazję zostały przyniesione przez mojego promotora:) Każdy miał szansę osobiści spalić w grill’owym ogniu swoje własne wypociny…
W sobotę natomiast po południu postanowiliśmy wybrać się do domu i pochwalić osobiście naszym wspaniałym sukcesem. Wzięliśmy ze sobą oczywiście nasze prace (żeby były dowody rzeczowe;) i magistersko-inżynierskie kaski, które dzień wcześniej dostaliśmy od Jurka i Asi. No i trzeba przyznać, że kaski zrobiły furorę zarówno w domu jak i na grillu dzień wcześniej;)
Weekend upłynął nam więc bardzo miło na leniuchowaniu i nic nie robieniu:) Opychaliśmy się dobrymi rzeczami przygotowanymi przez mamę a poza tym malinami i czereśniami, których zjedliśmy ogromne ilości;) I aż żal było wracać do Krakowa i do pracy…
Eh i nadal nie dociera do mnie, że po przyjściu z pracy nic już nie muszę robić… W każdym razie już oficjalnie i bezdyskusyjnie zakończyliśmy ostatni etap naszej edukacji i w końcu możemy się bezkarnie nudzić - przynajmniej przez jakiś czas:D


Wszystkim którzy choć w najmniejszym stopniu przyczynili się do naszego sukcesu bardzo dziękujemy :)

niedziela, 22 czerwca 2008

Sezon w Tatrach rozpoczęty

No wreszcie się udało :) Czekaliśmy na to pół roku. Pół roku siedzenia przed komputerem i opalania się od monitorow LCD dało się we znaki. Marazm i i gnicie spowodowane ciągłym uczeniem doszło do poziomu wcześniej przez nas nie odczuwanego i przekroczyło dopuszczalne normy. Nie wystarczyło jeżdżenie na rowerze co najmniej raz w tygodniu. Nie wystarczyło chodzenie na kosza i kurs tańca. Nawet imprezy nie wystarczyły. Trzeba było od wszystkiego wreszcie odpocząć i zresetować mózg, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. To jest chore, że przez pół roku nie znaleźliśmy tak naprawdę nawet jednego dnia, by gdzieś pojechać, by sobie odpocząć, by o tym wszystkim w ogóle nie myśleć. Fakt jest taki, że już po prostu dławiliśmy się tym wszystkim - pracą, egzaminem magisterskim, zaliczeniami (wiadomo czego), pracą magisterską, sprawami związanymi ze ślubem i weselem, a ostatnio myślami związanymi z remontem mieszkania. Dlatego też należało to przerwać. Już dawno mieliśmy pojechać w Gorce. Planowaliśmy Bóg wie co w długie weekendy i zawsze kończyło się na niczym. Dzisiaj przerwaliśmy tą złą passę. Jak będziecie kiedyś w okolicach Goryczkowej Czuby, przechodząc z Kasprowego na Kopę Kondracką lub odwrotnie, to usiądźcie sobie na chwilę i wsłuchajcie się w szum lasu i wody w Dolinie Cichej po słowackiej stronie. Warto tam posiedzieć nawet i z godzinę i po prostu słuchać. I nic więcej. Można odpocząć.


Dzisiaj zrobiliśmy trasę trochę jakby na rozgrzewkę przed kolejnymi, bardziej ambitnymi wyjazdami w góry w tym roku. Najpierw niebieskim szlakiem doszliśmy do Hali Gąsienicowej, następnie zielonym na Przełęcz Liliowe, potem Beskid, Kasprowy, Goryczkowa Czuba i zielonym zeszliśmy z przełęczy pod Kondracką Kopą do Doliny Kondratowej, a stamtąd do Kuźnic. Trasa prosta, łatwa i przyjemna z ładnymi widokami praktycznie przez cały czas. Bardzo nam się spodobało wejście na Kasprowy przez Liliowe, bo nie było tam tyle ludzi. Poza tym widzieliśmy tez sporo śniegu na czarnym szlaku prowadzącym na Świnicką Przełęcz, którym w zeszłym roku schodziliśmy i myślę, że pójście tamtędy teraz mogłoby być niebezpieczne, ponieważ jest to bardzo ostre zejście z lekką przepaścią po lewej stronie, a po śniegu bez odpowiedniego obuwia nie wyobrażam sobie tamtędy iść. Poza tym rozczuliła nas też po drodze pani w butach na obcasach zmierzająca w kierunku Świnicy. Ten niecodzienny widok można zobaczyć w galerii.
Zdjęcia z wycieczki:
http://picasaweb.google.pl/lchlebda/TatryCzerwiec2008

środa, 18 czerwca 2008

Już PRAWIE koniec...

Ależ ten czas leci. Dopiero czerwiec się zaczynał a tu już połowa minęła. Muszę przyznać, że sporo się w tym czasie wydarzyło. My - jako Infstos przeżyliśmy "ostatni wspólny stres" i napisaliśmy egzamin magisterski, na miasteczku odbyło się kilka bardzo owocnych spotkań i grili a polska reprezentacja odpadła z Euro 2008... No i nasze prace są już PRAWIE gotowe... Wprawdzie ich powstanie to "droga przez mękę" ale bardzo się cieszymy, że ten etap mamy już PRAWIE za sobą...

A tu InfStos w całej okazałości po naszym ostatnim egzaminie:D Jak elegancko:D

niedziela, 1 czerwca 2008

Już jest czerwiec...:)

Jest piękny, słoneczny, czerwcowy dzień a my siedzimy sobie w domu i piszemy. Trochę nam szkoda, że nie możemy spędzić tego czasu na zewnątrz, ale miejmy nadzieję, że już niedługo. Na razie ja piszę pracę, a Łukasz jako, że już swoją skończył (!!), zabrał się za przygotowywanie opracowań na egzamin magisterski. Z głośników leci Edith Piaf, mamy pyszną kawę a zza okna dobiegają dźwięki leniwego gorącego niedzielnego popołudnia...

piątek, 30 maja 2008

Ciężkie czasy...

Ostatnie dni minęły nam przy klawiaturze - albo w pracy, albo w domu przy magisterce. Do końca zastał już tylko miesiąc, więc trzeba się ostro sprężyć, zwłaszcza, że jeszcze trochę do zrobienia zostało. A w międzyczasie przecież musimy zdać egzamin magisterski i zdobyć zaliczenie z „Metod formalnych w informatyce”. Następne tygodnie będą więc ciężkie i wyczerpujące. Miejmy nadzieję, że za miesiąc będziemy mogli leżeć na trawce, wygrzewać się w słoneczku, chlapać na basenie, no i nie wiem co jeszcze, ale na pewno coś wymyślimy;) Na razie opychamy się lodami i innymi dobrymi rzeczami poprawiającymi humor i zwiększającymi zapał do pracy. No i byle przetrwać do lipca….:)




piątek, 23 maja 2008

Od poniedziałku do piątku i jeszcze weekend :)

No i znowu zanim zdążyliśmy się obejrzeć jest piątek. Tydzień minął nam trochę na pracy, trochę na przyjemnościach no i trochę na zakupach. W sobotę bardzo spontanicznie, bo w ciągu godziny umówiliśmy się na spotkanie z ludźmi z roku. Mimo całkowitej spontaniczności i krótkiego czasu na decyzję frekwencja dopisała i wieczór spędziliśmy bardzo miło - na początku w Re, a potem oczywiście na Chopina:)
We wtorek natomiast zrobiliśmy niespodziankę mojemu młodszemu starszemu bratu i Krecikowi (współlokator Jurka), którzy zdecydowanie postarzeli się w ciągu ostatnich dni :P Asia się spisała, niespodzianka się udała, pokój pękał w szwach, tort był wspaniały (biorąc pod uwagę, że był pieczony w akademiku, to już w ogóle mistrzostwo), drinki smakowały pysznie a chłopakom spodobały się prezenty – swoją drogą bardzo oryginalne :P Tak więc przyjęcie niespodzinkowe okazało się pełnym sukcesem :D

Spotkanie miało również charakter symboliczny. Początek i koniec czyli pierwszy i piąty rok InfStosu razem :D A na dokładkę - solenizanci ;)



"Krecik Kopikopczyk" czyli Krecik i jego nowa koszulka:D



Miśkowi prezenty zdecydowanie się spodobały:P Chyba wiadomo co dostanie na następne urodziny :P



No i na koniec my i gospodarze :P


A po resztę zdjęć proszę się zgłosić osobiście:D


Miłym przerywnikiem w pracy były też poniedziałkowe zakupy z Baśką (a jakie dobre ciastka dostałam :D ) i wczorajsze spotkanie z kolegami Łukasza.
Poza tymi przyjemnościami oczywiście cały tydzień wypełniła nam ciężka praca. Łukaszowi w pracy a mnie w tym tygodniu wyjątkowo w domu, żeby nadgonić magisterskie zaległości, dzięki czemu powstał kolejny, dość spory fragment tekstu oraz kawałek programu, zbliżające mnie do zostania panią magister :P
No a dzisiaj dokonaliśmy wielkich zakupów czyli moich butów (nie ślubnych:P ) i w końcu po wielu godzinach poszukiwań i zwiedzeniu chyba wszystkich sklepów z „Modą Męską” w Krakowie – Łukaszowego garnituru :) No i jeszcze wybraliśmy buty, ale tu trzeba już poczekać na odpowiedni rozmiar :P Tak więc tydzień mieliśmy bardzo owocny i pracowity :P


niedziela, 18 maja 2008

Noc Muzeów

W nocy z piątku na sobotę już po raz piąty odbyła się w Krakowie Noc Muzeów, która jest częścią europejskiej imprezy o tej samej nazwie. Korzystając z tego, że muzea w tym dniu są otwarte do późna, a bilet kupiony w jednym z nich (w formie specjalnie bitej na te okoliczność monety) kosztuje tylko złotówkę i uprawnia do wejścia do każdego muzeum, również my wraz z Jackiem postanowiliśmy skorzystać z okazji i ukulturalnić się trochę. Tak więc opracowaliśmy plan który pozwoliłby nam jak najwięcej zobaczyć i jak najkrócej stać w ogromnych kolejkach. Najpierw postanowiliśmy udać się pod Muzeum Narodowe i obejrzeć paradę starych samochodów. Następna na liście była Manggha, potem Muzeum Galicyjskie przy ulicy Dajwór na Kazimierzu, Collegium Maius, a na koniec Muzeum Historii Fotografii przy ulicy Józefitów. No i niestety muszę z przykrością stwierdzić, że nie wszystkie typy były trafione. Okazało się bowiem, że parada starych samochodów, ograniczyła się do czterech aut zaparkowanych przed Muzeum, do których ciężko było się przecisnąć z powodu otaczającego je tłumu, a wycieczka do Mangghi była kompletnie bezsensowna. Wystawa „Musha-e – japońskie wizerunki zbrojnych mężów”, okazała się zbiorem obrazków, które nam przypominały zwykłe komiksy, a druga wystawa zaproponowana przez Centrum Kultury Japońskiej z Japonią miała raczej nie wiele wspólnego. Właściwie po jej obejrzeniu stwierdziłam, że równie dobrze ja mogłabym zostać współczesną artystką i zacząć wyrażać siebie przez kolorowe plamy farby na ścianie. No cóż sztuka współczesna zdecydowanie do mnie nie przemawia. Porażką okazał się również pokaz ceremonii parzenia herbaty, który odbywał się w maleńkim domku herbacianym, gdzie szansę zobaczenia czegoś miało jedynie dwadzieścia osób z przodu. Biorąc pod uwagę, że po około godzinie zaczęło padać, a wszyscy chcący obejrzeć pokaz stłoczeni byli na zewnątrz, cała impreza okazała się zupełnym niewypałem. Po tegorocznej wizycie wszystkim, którzy zastanawiali się nad wybraniem się do Mangghi zdecydowanie odradzamy.
Kolejnym naszym celem stało się Muzeum Galicyjskie. Tutaj też dołączyli do nas na chwilę Rafał z Anią i wszyscy razem udaliśmy się na wystawę fotografii. Szkoda, że na stronie internetowej nie był podany jej tytuł, ponieważ zdecydowanie nie nastawialiśmy się na ciężką lekcję historii i tak dużą ilość informacji o Holocauście. No cóż wystawa dobra, ale zdecydowanie nie jest jedną z tych, na którą można trafić przypadkowo.
Zdecydowanie lepszym wyborem okazało się natomiast Collegium Maius. Po wysłuchaniu koncertu fortepianowego, który odbywał się na dziedzińcu, zwiedziliśmy Muzeum mieszczące się w najstarszym budynku Uniwersytetu Jagiellońskiego. Zgromadzone tutaj eksponaty robią niesamowite wrażenie, a obsługa muzeum jest miła i bardzo chętnie udziela szczegółowych i wyczerpujących informacji.
Bardzo podobało nam się również Muzeum Historii Fotografii, gdzie można obejrzeć zdjęcia pochodzące z początków XX wieku. Nas szczególnie zainteresowały zdjęcia starego Krakowa, na których można odnaleźć miejsca, znane nam dzisiaj i zobaczyć jak wyglądały one przed stu laty. Oprócz zdjęć w muzeum znajduje się również wspaniała kolekcja starych aparatów, z których najstarsze pamiętają początki rozwoju sztuki fotograficznej. Wszystkim zainteresowanym fotografowaniem zdecydowanie to muzeum polecamy.
Tak więc wszystkim, którzy jeszcze nie mieli okazji przespacerowania się po muzeach nocą, zdecydowanie Noc Muzeów polecamy :)

A tutaj kilka zdjęć z Collegium Maius: