niedziela, 16 listopada 2008

Jesienne zajęcia

Zima zbliża się wielkimi krokami... Podobno, bo na razie nikt jej jeszcze nie widział. Śniegu nie ma, zimno specjalnie w tym roku też jeszcze nie było - nie to co rok temu, gdy mniej więcej o tej porze lepiliśmy w parku bałwana. Tak czy inaczej zbliżanie się zimy można poznać po zmianach jakie zachodzą w naszym codziennym harmonogramie. Czas zaczyna płynąć leniwie, a my siedzimy sobie w domu, popijamy ciepłą herbatkę z sokiem aroniowym i imbirem i zajmujemy się rzeczami na które przez cały rok nie mamy czasu. Łukasz pochłania książki, a ja znajduję sobie najprzeróżniejsze "dziewczynkowe" zajęcia. I tak ostatnio zabrałyśmy się z Ottawką za renowację mebli. A dokładnie naszych starych puf. Wybrałyśmy odpowiedni materiał, wyrzuciłyśmy chłopaków na męskie spotkania i zabrałyśmy się do dzieła. Ale tym się pochwalę jak już skończymy :) Oczywiście na pufach nasze plany się nie kończą. Następny w kolejności jest Ottawkowy wieszak. Zobaczymy co nam z tego wyjdzie ;)

Oprócz wszystkich zimowo - jesiennych domowych zajęć, bardzo dużo czasu spędzamy poza domem. W weekend byliśmy w Jaśle, żeby trochę pomęczyć rodziców. Przy okazji udało mi się złożyć wnioski o wymianę wszystkich możliwych dokumentów, odwiedzić moją ulubioną panią fryzjerkę, zwiedzić nową jasielską galerię oraz pójść z mamą na zakupy. W ten sposób stałam się właścicielką brązowej kurteczki i czerwonych kolczyków :D Oprócz tego wszystkiego uszyłyśmy też z mamą nowe pomarańczowych zasłony, które Łukasz już zawiesił w kuchni. No i muszę przyznać, że dzięki nim nasza kuchenna "wybuchnięta pomarańcza" jest jeszcze bardziej pomarańczowa :)

Wczorajszy wieczór był natomiast wieczorem kulinarnych szaleństw u Ottawki i Mateusza - temat: kuchnia blisko i dalekowschodnia. A dokładnie sushi i falafel. Nad wytwarzaniem tego ostatniego kontrolę sprawował Radek - brat Mateusza - umiejący czytać pismo "dżdżownicowe" student arabistyki. Nie zabrakło również Pikusia, który chciał zjeść Joannę. Na szczęście Pikuś po interwencji Patrycji stwierdził, że ograniczy się do szczekania - a słychać go było pewnie na drugim końcu Krakowa - więc udało nam się dokończyć wspaniałego dzieła, które następnie w zastraszającym tempie zniknęło z talerzy :)


A dzisiaj odwiedzili nas Jurek, Asia i Michał, a ponieważ kulinarne szaleństwa nie skończyły się na wczorajszym sushi, musieli zjeść z nami obiad ;)

Na razie więc mimo zbliżającej się zimy nuda nam nie zagraża zwłaszcza, że w przyszłym tygodniu czeka nas następna część remontu, a towarzyskich zobowiązań również nie wolno zaniedbywać ;)

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

oj dobry był obiadek :) możecie częściej wpadać w eksperymentatorski nastrój kulinarny :)

jurii

Ania pisze...

Hihi on już nie był taki experymentatorski :P Trzeba przychodzić jak mówimy, że będziemy gotować :P