wtorek, 29 kwietnia 2008

Tyle zajęć a tak mało czasu :P

W końcu mam trochę wolnego czasu. No może nie tak do końca bo właśnie wróciłam z pracy i czekam na Łukasza, który się zbiera, żebyśmy mogli pójść na rower, ale można powiedzieć, że chwilę wolną mam:) W związku z tym postanowiłam uzupełnić zaległości blogowe, ponieważ ostatnio nie mieliśmy na to zupełnie czasu. Każdą wolną chwilę w przerwach między pracą, pisaniem pracy magisterskiej - idzie powoli, ale cały czas do przodu;) - oraz wizytami na uczelni poświęconymi zgłębianiu tajników logiki predykatów pierwszego rzędu i wszelkiego typu algebr, staramy się spędzać na zawnątrz albo ze znajomymi. No w końcu nie samą pracą człowiek żyje. A okazji do spotkań ostatnio było kilka:) We środę wybraliśmy się do akademika na mecz, a ponieważ nie tylko my wpadliśmy na ten pomysł, pokój Krzysia i Kuby prawie pękał w szwach, a Krzysiu, który trochę się spóźnił ledwo się zmieścił:P
W piątek odwiedziliśmy Ottawkę i Mateusza w ich nowym wspólnym mieszkaniu - czyli PARAPETÓWKA:) Trzeba przyznać, że ładnie się urządzili. No i wybrana przez nas kanapa przeszła testy pomyślnie. Jedynie puchaty dywan trochę ucierpiał, ale po szybkiej interwencji został uratowany:D Oczywiście Ottawka, jak zawsze się postarała. Takich ilości galaretki nie wchłonęłam już dawno. Eh, żarłok ze mnie straszny, zwłaszcza "na galaretkę":D Tak więc goście dopisali, pani strażnik też, i mimo, że tym razem również zostaliśmy upomniani, wizyty panów z policji udało się uniknąć ;)
W sobotę korzystając z pięknej pogody, oraz z naszej wspaniałej formy, postanowiliśmy zrealizowć piątkowe plany - Łukasz z Jackiem i Robkiem wybrali się na rowerach do Ojcowa, ja natomiast z Arusiem i jego koleżanką na rolki:) Aruś żeby się zrelaksować, a my - jak to zawsze dziewczyny - żeby pozbyć się nadmiernych ilości tłuszczyku, który tu i ówdzie mógł się nagromadzić przez zimę :P
Po tak męczącej końcówce tygodnia niedzielę przeznaczyliśmy na odpoczynek - no i trochę na magisterkę, bo od poniedziałku znowu praca, no i oczywiście kurs tańca - już 7 stopień :D
A na weekend jedziemy do Jasła. I już nie mogę się doczekać spotkania z dziwewczynami... :)
Eh... zapracowani jestesmy :P:P:P

poniedziałek, 21 kwietnia 2008

Wyzwanie to ubranie

Ta pani chyba naprawdę uwierzyła w kampanią promującą ubrania Americanos - wyzwanie to ubranie - i utwierdziła mnie w przekonaniu, że tak naprawdę wejść na jakiś szczyt to nie jest wyzwanie. Wyzwaniem jest tak naprawdę ubranie jakie mamy na sobie podczas takiej wspinaczki. A oto przykład odwagi i brawury przechodzącej w skrajną głupotę:


Ciekawe jakby sobie poradziła, gdyby jej tak przypadkiem jeden z tych górskich buciorów spadł z nóżki i musiała bidulka na bosaka na samą górę wychodzić. Z drugiej strony zamiast drwić - można powiedzieć po prostu, że miała obuwie, które świetnie trzymało się podłoża - dzięki czemu doskonale potrafiła wyczuć pod stopą każdą nieścisłość i nierówność powierzchni - jak rasowy alpinista :)
Zdjęcie wzięte z galerii http://www.goryonline.com/, którą gorąco wszystkim polecam ;)

środa, 16 kwietnia 2008

wtorek, 15 kwietnia 2008

Aaaaaaalergia :|

Aaaaa no to sie zaczęło... wszystkie objawy na to wskazują... dopadło mnie uczulenie:( Katar mam straszny, oczy takie trochę jakby spuchnięte i zapłakane i czuję się strasznie - nic tylko iść spać... taaaa to może być tylko uczulenie:( A najgorsze, że metody na to nie ma żadnej. No bo niby mogę sobie połknąć garść tabletek, kropelków do nosa nakupić całą masę i wchłaniać to wszystko w ilościach ogromnych. I Chyba sama świadomość, że to połknęłam powinna mi pomóc bo tak naprawdę wszelkie dotychczas testowane na mnie specyfiki nie wykazały wspaniałych leczących właściwości - kicham dalej tak jak wcześniej, w związku z czym dzisiaj dla zwiększenia własnej wiedzy o "życiu i świecie" zajrzałam na portal dla alergików i dowiedziałam się, że przyczyną moich nieszczęść może być brzoza, która właśnie zaczyna pylić. Co więcej dowiedziałam się, że jest to druga, zaraz po pyłkach traw przyczyna uczuleń. Jeżeli tak to nie rozumiem zupełnie dlaczego w moim zestawie testów trawy były a brzoza już nie...? W sumie w tym zestawie nie byłoby wielu rzeczy, gdyby nie moja mała sugestia... Eh no cóż służba zdrowia idealna jak wiadomo nie jest. W tej chwili mogę sobie przynajmniej ponarzekać. I przynajmniej sama siebie nie słyszę bo przy tym wszystkim słuch jakoś też nie ten ;) Ale takie urządzenie to by się przydało :| Przynajmniej chusteczek by mi nie zabrakło:P

sobota, 12 kwietnia 2008

Wołowina po burgundzku

Dzisiaj postanowiłem nas trochę rozpieścić i zrobić coś nowego do jedzenia na weekend. Wołowina po burgundzku :) Wszystkie składniki razem kosztowały ok. 20 zł. Czas przygotowania - ok. 30 minut, gotowanie ok. 3 godzin (wołowina gotuje się bardzo długo). Ten przepis jest na 4 porcje.

Składniki:
- 0,5 kg wołowiny (może być jakieś mięso gulaszowe - oczywiście wołowe)
- 10 dag boczku wędzonego
- kostka bulionu wołowego
- 1 duża marchewka
- 20 dag pieczarek
- 1 cebula
- szklanka wina czerwonego (wytrawne lub półwytrawne)
- trochę oleju (do smażenia)
- trochę mąki
- 1 ząbek czosnku
- łyżka przecieru pomidorowego
- liść laurowy
- pieprz, sól
- sos sojowy (nie jest wymagany)

Wołowinę i boczek skroić w kostkę (wielkość wedle uznania), następnie w garnku w którym będziemy to robić obsmażyć lekko na oleju pokrojone mięso. Kostkę bulionu wołowego rozpuścić we wrzątku (0,5 litra) i zalać nim mięso. Do tego dolać szklankę wina i dać na malutki ogień tak, żeby się dusiło. Pokroić cebulę w kostkę - dać do smażenia na patelni, następnie pokroić w plastry (raczej niezbyt cienkie) marchewkę i pieczarki i dodać do cebuli, kiedy ta się zeszkli. Warzywa chwilę dusić na patelni (ok. 10-15 minut), następnie opruszyć lekko mąką (w celu uzyskania gęstszej konsystencji) i wrzucić wszystko do garnka z mięsem. Do tego dodać liść laurowy oraz ząbek czosnku i pozostawić na ok. 3 godziny do duszenia aż mięso stanie się miękkie. Na końcu dodać łyżkę przecieru pomidorowego, dobrze wymieszać, zostawić jeszcze na 5 minut i doprawić do smaku solą i pieprzem. Voila!

Generalnie przepis jest bardzo prosty, ale należy pamiętać o tym, że wołowina długo się gotuje, więc jeśli chce się zjeść obiad o normalnej porze, to lepiej wcześniej to wszystko przygotować i dać do duszenia. Bo jeśli się tego nie zrobi wcześniej, to będziemy mieli zamiast obiadu - obiado-kolacje - tak jak my dzisiaj o godzinie 20 ;)
Smacznego :)

Nasi nowi sąsiedzi :)

Ten weekend - podobnie jak wszystkie ;)- spędzamy bardzo pracowicie. Wczoraj powitaliśmy Arusia i Jacka w sąsiedztwie i jak stara tradycja nakazuje oficjalnie "ochrzciliśmy" mieszkanie czyli mówiąc wprost - byliśmy na PARAPETÓWIE:) Impreza była bardzo udana, jedzenie pyszne a Jacek dbał, żeby napojów nikomu nie brakowało. A napoje... no cóż, akademikowa cytrynówka mówi sama za siebie;) Tłumy gości dopisały i szczerze mówiąc ciężko by było upchnąć więcej osób na takiej powierzchni - a mieszkanie jest całkiem spore. Była przemowa gospodarzy, tańce i "małe" karaoke, a "Wehikuł czasu" słychać było chyba w całym Krakowie.
Po odśpiewaniu jeszcze kilku hitów, a także dzięki bardzo przekonywującym namowom panów z policji, którzy nie chcieli się dać zaprosić do wspólnej zabawy, całe towarzystwo pod wodzą Arusia przeniosło się na miasteczko, gdzie można było szaleć do woli, pohuśtać się na huśtawkach albo zrobić zamek z piasku w piaskownicy:P Po tych szaleństwach mieliśmy jeszcze na tyle siły, żeby skorzystać z ciepłego wieczoru (a właściwie nocy) i odprowadzić Mateusza i Ottawkę do domu w ramach spaceru, a przy okazji omówić szczegóły dzisiejszej wyprawy do IKEI:)
Dzisiaj natomiast zrealizowaliśmy nasz wczorajszy plan w związku z czym Ottawka i Mateusz wybrali sofę a ja mam nowy fotel:D Niestety małe niedopatrzenie sprawiło, że zamiast czarnego przywieźliśmy biały... No cóż, jutro trzeba będzie go wymienić, a przy okazji kupimy nowy stół;) Eh, czasem dobrze czegoś niedopatrzeć - zawsze można odwiedzić sklep jeszcze raz;)
No a na koniec dodam jeszcze, że zapraszamy wszystkich bardzo serdecznie w nasze okolice - mieszkanka są ładne, do centrum dwa kroki, no i jakie sąsiedztwo ;D