czwartek, 27 września 2007

Dzień za dniem...

Ten tydzień podobnie jak poprzednie minął nam bardzo szybko - właściwie to jeszcze nie minął ale jako, że jutro wybieramy się do mnie do domu traktuje dzisiejszy wieczór jako pierwszy wieczór weekendu:)
Już w poniedziałek na dobry początek udało nam się z Ottawką pobuszować trochę po sklepach - dobrze ze fundusz kredytowy "Ottawka" działa - bo Mateusz jeszcze długo by się śmiał z mojego zostawionego w domu portfela. Oczywiście kupiłyśmy same niezbędne rzeczy - np. ząbkowane nożyczki do cięcia filcu;) W tym samym czasie Łukasz bardzo szczęśliwy, że tym razem nie musi zwiedzać ze mną "dziewczynkowych" sklepów objechał rowerem cały Kraków i okolicę.
We wtorek natomiast postawiliśmy na zwiedzanie i obejrzeliśmy nowe mieszkanie kolegów - Maćka i Tomka - którzy po długich poszukiwaniach znaleźli w końcu własny kąt:P Muszę przyznać, że mieszkanie jest ładne a pierwsza próba wytrzymałości sąsiadów na hałasy zakończyła się sukcesem - są wytrzymali:D
Trzeba przyznać, że wciągu ostatnich dni zrobiliśmy całe mnóstwo mniej lub bardziej pożytecznych ale za to bardzo przyjemnych rzeczy - między innymi nakarmiliśmy Mateusza specjalną jajecznicą i zostaliśmy nakarmini przepysznymi marynowanymi grzybkami z zeszłorocznych tęczyńskich zbiorów, ja przygotowałam antyramę ze zdjęciami i dostałam wpis z sejsmologii a Łukasz był ze mnie dumny;)
A dzisiaj wybieramy się do kina na film, o jednym z najboleśniejszych wydarzeń polskiej historii, który powinien obejrzeć każdy - "Katyń" Andrzeja Wajdy...

wtorek, 25 września 2007

Zakopiańska podróż w czasie...

Ponieważ Łukasz opisał już naszą górską wyprawę, ja opowiem o nieco innych podróżach - podróżach nie tylko w przestrzeni ale i w czasie...
W niedzielę rano wybraliśmy się do Galerii, gdzie obejrzeliśmy wystawę "Wiatr halny. Wrażenia i obrazy z Tatr". Wystawa, jest wędrówką po Tatrach widzianych oczyma twórców różnych epok. Można na niej znaleźć zarówno najstarsze wyobrażenia Tatr Jana Niepomucena Głowackiego, jak i szkice współczesnych twórców. Jednak bez wątpienia najpiękniejsze tatrzańskie krajobrazy powstały w okresie Młodej Polski. Leon Wyczółkowski, Wojciech Weiss, Stanisław Kamocki, Władysław Śliwiński i Stanisław Witkiewicz to tylko część twórców, których wspaniałe prace można oglądać w ramach wystawy, którą wszystkim bardzo polecamy.
Wędrówką w czasie odbyliśmy również dzięki miejscu w którym mieszkaliśmy. Wiosna - stary pensjonat wypoczynkowy - została zbudowana około 1885 roku dla "przyjaciół i rodziny". W ciągu minionych dziesięcioleci Wiosna znacznie podupadła - zwłaszcza za sprawą lokatorów kwaterowanych w niej przez państwo - ale teraz dzięki pani Lidii - cioci Asi, która opowiedziała nam wiele ciekawych historii - powoli wraca do dawnej świetności. Wnętrzom przywracany jest dawny, oryginalny wygląd. Na ścianach wiszą stare fotografie na których damy w sukniach i obowiązkowych kapeluszach oraz eleganccy mężczyźni w otoczeniu górali w tradycyjnych strojach odbywają górskie wyprawy, albo wypoczywają po trudach wspinaczki na werandzie i w ogrodzie domu. Odrestaurowane wiedeńskie meble, stare kaflowe piece, piękne platery, stuletnie książki i modlitewniki - to wszystko sprawia, że w domu panuje niepowtarzalny klimat.
Tradycją wiosny jest również to, że każdy, kto w niej gości przykłada sie choćby w niewielkim stopniu do jej odnowieni lub upiększenia, tak więc i my musieliśmy się postarać. Wprawnym okiem oceniałyśmy z Aśką wysiłki chłopaków wieszających na ścianach 200 - letnie makaty.
Po skończonej pracy poszliśmy na wieczorny spacer i mimo przenikliwego zimna jakie zapanowało po pięknym słonecznym dniu, udało nam się zdobyć osławione K1 (Krupówki:D), gdzie w karczmie przy akompaniamencie góralskiej kapeli i trzasku płonącego na kominku drewna do późnej nocy piliśmy pysznego zakopiańskiego grzańca:)







poniedziałek, 24 września 2007

Wiosna, lato, jesień, zima w Tatrach

Wreszcie się udało - pogoda jak marzenie i do tego przez cały weekend. Pojechaliśmy w piątek wieczorem do Zakopanego z Jurkiem i Aśką w celu nasycenia się ostatnim dniem lata oraz pierwszym jesieni. Spanie mieliśmy zapewnione dzięki ciotce Aśki - Pani Lidii, której bardzo dziękujemy za gościnę we "Wiośnie", bo tak właśnie nazywa się willa, w której mieszkaliśmy przez weekend. Dlatego właśnie wiosna... Na drugi dzień mieliśmy plan przejścia Doliny Chochołowskiej i dotarcia na Starorobociański Wierch - najwyższy szczyt polskich Tatr Zachodnich. Wstaliśmy wcześnie i z bardzo dobrymi nastrojami ruszyliśmy w kierunku busa. Pogoda była cudna - trzeba przyznać, że ostatni dzień lata był iście letni. Dlatego właśnie lato... Po dotarciu do Doliny Chochołowskiej postanowiliśmy, że pierwszy fragment asfaltowej drogi przejedziemy na rowerach, dzięki czemu skróciliśmy sobie o ponad godzinę drogę wyjścia. Dalej szliśmy pieszo Doliną Chochołowską, a dalej Doliną Jarząbczą czerwonym szlakiem. W doliny i w niższe partie Tatr wdarła się już jesień, więc mieliśmy całą gamę kolorów od zieleni, przez żółty, czerwień, pomarańczowy, brąz... Dlatego jesień... A zimę zastaliśmy na samej górze. Pierwsze ośnieżone wierzchołki zaczęły nam się ukazywać już w Dolinie Chochołowskiej, ale prawdziwą zimę ujrzeliśmy dopiero po dotarciu na Trzydniowiański Wierch. Piękny spektakl letniego ciepłego słońca ogrzewającego pożółkłe i zbrązowiałe jesienią stoki w wyższych partiach przykryte przez śnieg... Niezapomniane widoki... Wracając natknęliśmy się jeszcze na góralski ślub i stado owiec :)


Zdjęcia z wycieczki:
http://picasaweb.google.pl/lchlebda/StarorobocianskiWierch#

piątek, 21 września 2007

Odpowiednie obuwie

Już dzisiaj popołudniu jedziemy w Tatry. Nareszcie prognoza jest idealna, jedynie śnieg może nieco zepsuć plany, ale myślę, że i tak będzie dobrze :) Skoro śnieg to i ubrać się trzeba odpowiednio - buty, na wszelki wypadek rękawiczki, czapka, szalik itd... To wydaje się takie oczywiste po przeczytaniu komunikatów na stronach TPN-u i TOPR-u. Niby oczywiste, a jednak nie do końca. Przykłady z tego tygodnia:

Niedziela: "Na szlaku na Rysy utknęło dziś kilku turystów. 25-letnia turystka ze Słowacji w czasie wychodzenia na szczyt potknęła się i spadła kilkaset metrów dół. Na szczęście przeżyła upadek. To właśnie po nią wyleciał śmigłowiec z ratownikami TOPR. Ratownicy TOPR przetransportowali też do szpitala dwójkę innych turystów z mniej groźnymi obrażeniami. Na szlaku pozostało 8 osób m. in. ze Słowacji, Słowenii i Holandii. Nie mogli się ruszyć na zalodzonym i zaśnieżonym szlaku. Nie mieli odpowiedniego obuwia."

Ech to obuwie - wszyscy się go czepiają, a przecież jak sami widzieliśmy można wyjść na Kasprowy w japonkach :)

Wtorek: "Dwóch turystów z Warszawy miało na sobie tylko cienkie, ortalionowe kuteczki. Źle ocenili czas trwania wycieczki i ciemności zastały ich w Dolinie Pańszczycy. Aby odnaleźć drogę świecili sobie telefonami komórkowymi i zapalniczką. Na pomoc ze schroniska na Hali Gąsienicowej wyruszył dyżurujący tam ratownik TOPR, który odnalazł zagubionych wycieczkowiczów.
- Turyści byli kompletnie nieprzygotowani na górskie wycieczki - ocenia dyżurny ratownik TOPR."

Środa: "Na wysokości ponad 1800 metrów leży świeży śnieg. Mimo to na wysokogórskie szlaki wyruszają turyści na przykład w adidasach, które kompletnie nie nadają się na zimowe warunki.
- Idziemy na Giewont, nie spodziewaliśmy się śniegu - mówi jeden z turystów reporterowi Tygodnika. - Wziąłem adidasy, bo trapery mnie gniotą, a w takich butach jest wygodniej."

No jasne, że wygodniej! I dlatego właśnie zamiast porządnych butów spakuje do plecaka obowiązkowe japonki, kalosze no i oczywiście płetwy, bo będzie wygodniej na nich zjeżdżać z góry po śniegu. Zupełnie nie wiem o co im wszystkim chodzi :)



czwartek, 20 września 2007

Nocny koncert na gitarę i klawiaturę ...

Ciemno już i późno a u nas w domu zapanowała naukowa atmosfera. Po wczorajszym obijaniu jednak wzięliśmy się do pracy. A ciężko było. Trzeba przyznać, że zmobilizowała nas Baśka, która wytrwale przygotowuje sie do jutrzejszego egzaminu. Od nauki nie były jej w stanie odciągnąć nawet wygłupy Łukasza! Chyba się już uodporniła;) W każdym razie pełni podziwu postanowiliśmy pójść jej śladem i chcąc nie chcąc pierwsze fragmenty naszych wspaniałych, odkrywczych i mądrych prac magisterskich zaczynają nabierać kształtów:)
No ale nie można zrobić wszystkiego w jeden wieczór! Wychodząc z tego założenia Łukasz zostawił komputer i urządził nam prawdziwy gitarowy koncert. Jednak dużo lepiej się pracuje przy takiej muzyce... :)

wtorek, 18 września 2007

Pracowity wieczór informatyków

Nie ma to jak odpowiednie nastawienie i zapał do pracy. Niby jeszcze zostały nam dwa tygodnie wakacji, a jednak praca goni. Nie mowie tu o codziennym trudzie i znoju w naszych firmach, które działają jeszcze jako tako tylko dzięki swoim wspaniałym programistom, ale o pracy dyplomowej lub jak kto woli magisterskiej. Tak, tak, po całowakacyjnym odkładaniu, temat wrócił jak bumerang. Po wizycie u naszych promotorów - Łukasza piątkowej a mojej dzisiejszej - postanowiliśmy ostro wziąć się do roboty. Tak więc Lukasz sprawdził już prognozę pogody na weekend, przeczytał dokładnie wszystkie artykuły na "Gazecie", a teraz wytrwale przeszukuje internet w poszukiwaniu nowej tapety dla swojego nowego komputera. Mnie idzie równie dobrze i po chwili relaksu w gorącej kąpieli przyszedł czas na lekturę - muszę sprawdzić czy "MW" Łysiaka nie wiąże się przypadkiem z moim tematem magisterskim:) Tak więc wieczór upływa nam pracowicie - trzeba w końcu nadgonić trochę zaległości bo planowana na jutro wizyta Baśki, oraz weekendowy wypad do Jurka i Aśki do Zakopanego mogą znacznie opóźnić postępy naszej pracy ;)

niedziela, 16 września 2007

Grzybobranie w Tenczynie

Weekend spędziliśmy w domku Oktawii. Zacznę od tego, że ów domek, to nie byle jaki domek. Zawiera w sobie wszystko to co powinien zawierać prawdziwy drewniany dom położony na zboczu góry i stanowi idealny punkt wypadowy na grzyby :) Dokładnie rok temu byliśmy tam z Mateuszem i Oktawią i wtedy to wybraliśmy się na Luboń Wielki, a przy okazji także na grzyby, których nazbieraliśmy ilości przewidziane chyba dla pułku wojska. W tym roku wypad okazał sie także owocny, a w zbieraniu pomagali nam Joanna z Grodkiem. W trakcie zbierania udało mi się uchwycić salamandrę plamistą, a także żerującego żbika lubońskiego, ale zdjęcie nie nadawało się raczej do umieszczenia go na blogu :P Później przyjechali do nas Rafał z Anią i Przemek. Wieczorem zrobiliśmy sobie ognisko i dowiedzieliśmy się wielu ciekawych rzeczy na temat przygotowań do ślubu i wesela. O dziwo najbardziej zainteresowany tematem okazał się Przemek :) W każdym razie historia zaręczyn Rafała oraz jego "pierściona" okazała się hitem wieczoru :P Przemek stawił się na wysokości zadania i poczęstował wszystkich swoim domowej roboty specjałem, którego mam nadzieję jeszcze kiedyś spróbuję, bo był naprawdę dobry :)
Generalnie było świetnie, odpoczęliśmy od Krakowa, Kraków odpoczął od nas, a przez najbliższy tydzień nasza kuchnia będzie przesiąknięta zapachem suszonych grzybów... Dzięki Oktawia! :)

Tutaj można znaleźć zdjęcia z wyjazdu:
http://picasaweb.google.com/lchlebda/Tenczyn2007

poniedziałek, 10 września 2007

Deszczowo i towarzysko

Niestety ostatnio pogoda nas nie rozpieszcza - mniej więcej od dwóch tygodni pada, jest zimno i szaro. W tym stanie rzeczy odpadają wszelkie gry i zabawy na zewnątrz, takie jak jazda na rowerze. Chodząc do pracy należy być zaopatrzonym w strój płetwonurka, płetwy, rurka konieczne zwłaszcza przy większych zagłębieniach przy chodnikach. Deszczu w ostatnim tygodniu spadło wystarczająco, żeby ogłosić stan przeciwpowodziowy w Krakowie, także w dobrym tonie jest mieć również kajak. Z nadzieją wciąż patrzę na prognozy pogody, jednak ta postanowiła chyba wpasować się nieco w klimat moherowego rządu i z niezwykłą konsekwencją realizuje plan bagna dla Polski. Wody już w każdym razie wystarczy.
Jednak mimo ciągle padającego deszczu ostatni tydzień okazał się niezwykle udany towarzysko. We wtorek zostaliśmy odwiedzeni przez Joannę, w środę godnie przyjął nas Arek, w czwartek zostaliśmy zaproszeni na imprezę powitalną kuzynki Ani Baśki i jej narzeczonego - Tomka, którzy wrócili ze Stanów po 3 miesięcznym pobycie. Było bardzo sympatycznie, powspominaliśmy trochę licealne czasy z Tomkiem, by wreszcie o 3 nad ranem wrócić w strugach deszczu do domu. W piątek gośćmi naszymi byli Mateusz o Oktawia, którzy poczęstowali nas porcją prawie 1000 zdjęć prosto z olśniewającej Islandii. W sobotę urządziliśmy sobie wieczór kibica z moimi znajomymi, czyli z tzw. 'ekipą' i mocno przeżywaliśmy niezwykle udany dla Polaków mecz z Portugalią (wynik 2:2). Natomiast dziś przyjechali do nas Jurek z Aśką, których przygarnęliśmy na ten tydzień, ze względu na ich egzaminy. Jak widać życie towarzyskie na ulicy Konarskiego kwitnie i to nawet pomimo brzydkiej pogody :)
Ponadto od tego tygodnia mam także nowego przyjaciela - jest nim nowiutki T60 - prosto z fabryki, którego mogę głaskać, przytulać i słuchać jak pomrukuje :) A to wszystko dzięki Baśce i Tomkowi, którzy przywieźli mi go ze sobą. Jeszcze raz dziękuję :) Oczywiście nie ma mowy o jakimkolwiek wywłaszczeniu Ani. System kolejkowy laptop-Ania-lodówka-łóżko-gitara został już przeze mnie zaimplementowany i jak narazie sprawuje się nieźle. Oby tylko laptop nie przejmował sekcji krytycznej z gitarą bo wtedy może dojść do zakleszczenia, nie mówiąc już o drodze pomiędzy laptopem a lodówką. W każdym razie laptop powinien obronić się sam - w końcu to ThinkPad :)






środa, 5 września 2007

Ciemno, zimno, nieprzyjemnie

Zamiast pięknego początku września mamy prawdziwą jesień. Przecież to jeszcze wakacje, a tu pogoda jak w listopadzie! Zimno i pada... Nawet nosa nie chce się wystawić z domu, nie mówiąc już o spacerach. W Tatrach spadł śnieg (zdjęcie poniżej) i obowiązuje zagrożenie lawinowe, więc z weekendowej wycieczki nic nie będzie. O wyjściu na rower nawet nie ma co myśleć... Swoją drogą to dobrze ze już się zaczął wrzesień, bo jak by wyglądało zagrożenie lawinowe w środku lata:P
Jedyna rada to kubek ciepłej herbaty, ciepłe wełniane skarpety i może jakoś uda się doczekać do ocieplenia. Byle do wiosny...