sobota, 29 września 2012

Turbacz - rowerowo

W końcu udało się wykonać plan i zorganizować rowerową, a właściwie rowerowo-pieszą wyprawę na Turbacz. Rowerową, bo Krzysiek, Przemek, Tomek i ja - czyli mocna 'epamowa' grupa oraz Ania, którą zabraliśmy, żeby pośmiać się z jej roweru, wjechaliśmy na górę. Pieszą bo Sylwia i jej mama, która przyjechała w odwiedziny do Sylwii i Krzyśka aż z Meksyku, zdobywały gorczańskie szlaki pieszo. 

Momentami było ciężko - a to jakiś dołek niespodziewanie pojawił się na ścieżce, a to komuś udało się wpaść w błoto, albo wielkie kamienie nie wiedzieć czemu leżały akurat w miejscu, którym mieliśmy przejechać. Dziwna sprawa, ale okazało się, że stary rower Ani radzi sobie całkiem nieźle i jak czołg przejeżdża po wszystkich nierównościach zostawiając nas w tyle... No cóż, najważniejsze, że chociaż upaprani i głodni to jednak dotarliśmy na szczyt, gdzie zjedliśmy pyszny obiad - albo zimnego hamburgera, którego pani zapomniała podać i o którego trzeba było się upomnieć (ale Przemek mówił, że hamburger był dobry:P).

No a potem, już tylko "Kto pierwszy na dole!", "Uwaaaaaga jedziemyyyyy!", "Yyyyy napewno tędy???", "Nie wiem czy tędy ale dawaj na dół!"... No i tym sposobem trochę naokoło ale udało się nam dojechać do parkingu, na którym czekały nasze auta - w sam raz bo gdy tylko skończyliśmy pakować sprzęt, a Sylwii i jej mamie udało się do nas dołączyć zaczęło padać...