poniedziałek, 8 października 2007

Tydzień bez tchu

Dzisiaj pierwsze zaczerpnięcie powietrza od kilku dni. Nareszcie mogę usiąść przy swoim biurku dłużej niż na minutę i zrobić coś więcej, niż sprawdzić rozkład jazdy autobusów i tramwajów. Głównymi sprawcami nagłej zmiany trybu życia codziennego są moja mama i Mateusz, którzy nie pozwalają nam się nudzić. Ponadto z wielkim hukiem i pompą rozpoczęliśmy nasz ostatni rok studiów, przychodząc na zajęcia, jak na porządnych studentów przystało od rana do wieczora i jak to było do przewidzenia wykładowcy stanęli na wysokości zadania - odbyły się słownie jedne ćwiczenia. W drugi dzień zajęć było jeszcze huczniej i weselej - odbyło się zero zajęć. Także wszystko w normie. Różnica pomiędzy wakacjami, a rokiem akademickim nie jest wcale taka oczywista - pierwsze to pogoda, a drugie to zatłoczone studentami ulice Krakowa. Poza tym nic się praktycznie nie zmieniło.
W piątek odbyła się impreza w akademiku, na którą przybyło około 20 osób w tym my :) Jedno co zapamiętam z tej imprezy to "can crusher" - Mateusz wie o co chodzi :P W każdym razie jako jeden z nielicznych miałem wątpliwą przyjemność znaleźć się pomiędzy puszką i czyjąś głową. Nie polecam! No i tak rozpoczął się nasz maraton weekendowy, który nieprzerwanie trwał do wieczoru niedzielnego.
No i wreszcie sobota - ślub mojego wujka - Michała i Gabrysi. Kościół Franciszkanów w Krakowie - piękne miejsce na ślub. Jak ktoś jeszcze tam przypadkiem nie był, a mieszka w Krakowie to niech się nie przyznaje :) Generalnie ślub był piękny, a wesele w Restauracji u Pollera świetne. Jak narazie najlepszy ślub na jakim byliśmy. Niezapomniane było również przejście z Franciszkańskiej przez Bracką, Rynek aż pod Teatr Słowackiego przez państwo młodych i gości. Przez pół godziny byliśmy największą atrakcją w okolicy.
Natomiast wesele, jak to wesele trwało do rana, a my byliśmy ostatnimi gośćmi, którzy opuszczali salę. Jednym z najbardziej oryginalnych był ksiądz franciszkanin - kuzyn Gabrysi, który też udzielał jej ślubu. Dzięki temu sama ceremonia zaślubin była bardzo osobista i oryginalna.
Na drugi dzień wstaliśmy dosyć wcześnie, bo o 14 :P Pierwszą informacją, jaką otrzymałem po otworzeniu oczu było zaproszenie od Michała na poprawiny u nich w domu... No to trzeba było jechać :) Niestety cud nie nastąpił i o dziwo nie wstałem jak nowo narodzony. Nie czułem się też jak młody bóg... Na szczęście na poprawinach można było wybrać lżejszą opcję dla mięczaków, czyli wino, co nie znaczy, że było go mało :) Całość zakończyła się wieczorem w niedzielę, ale skutki weekendowego maratonu odczuwalne były dzisiaj w pracy, co nie wpłynęło pozytywnie na moją wydajność. I tak tydzień bez tchu minął nam jak jeden dzień.

Wszystkiego najlepszego dla młodej pary :)


Brak komentarzy: