Znowu trzeba wcześnie wstać. O 7.15 mamy autobus do Vaquerii (3700 m n.p.m.), na którybilety kupilśmy dzień wcześniej. To właśnie była jedna z cennych rad Willego. Bilety trzeba kupować conajmniej dzień wcześniej, w dniu wyjazdu wszystkie miejsca są już wyprzedane. Wprawdze zawsze można pojechać taksówką, którą miejscowi bardzo chętnie porponują turystom, jednak różnica w cenie jest spora - bilet na autobus kosztuje 25 soli a taxi czyli zdezelowana Toyota prowadzona przez wujka gospodarza to koszt 350 soli.
Na szczęście nam się udało. Tak więc o 6.45 byliśmy już na dworcu, żeby spokojnie nadać bagaże, przejść wszystkie niezbędna kontrole i zapakować się do autobusu. I tu niespodzianka. Oprócz standardowych kontroli, przed drzwiami do autobusu stał niewielki stolik, na którym leżała kartka z oznaczonymi miejscami - tak jak w autobusie. Każdy pasażer wchodzący do pojazdu musiał zostawić odcisk palca przy swoim numerze miejsca. Tak! Pobrali nam odciski palców! Długo zastanawialiśmy się o co chodzi, jednak wszystko stało się jasne kiedy autobus zaczął wspinać się krętą, wąską, kamienistą drogą na przełęcz na wysokości 4767m n.p.m. Sprawa jest prosta. Jakoś muszą identyfikować zwłoki, kiedy autobus spadnie w przepaść. Niestety, peruwiańskie drogi uważane są za jedne z najniebezpieczniejszych na świecie, a wypadki autobusów zdarzają się bardzo często i w zdecydowanej większości przypadków kończą się tragicznie.
Wprawdzie po nepalskich drogach, ta wycieczka nie zrobiła na nas aż takiego wrażenia (trzeba przyznać że drogi w Nepalu są zdecydowanie gorsze), jednak podróż taką drogą nie jest doświadczeniem, które chcielibyśmy często powtarzać.
Na szczęście piękne widoki całkowicie nas pochłonęły i podróż minęła nam wyjątkowo szybko.
W końcu, po 4 godzinach dotarliśmy na miejsce.
Zaczynamy trek! Nasz plan to 10 dniowy trek Cedros dookoła najpiękniejszej góry świata - Aplamayo. Wszystko co niezbędne mamy ze spobą, a ponieważ nie decydujemy się na przewodnika z osiołkiem nasze plecaki ważą sporo. No ale kto da radę jak nie my?! Ruszamy!
Pierwszy dzień jest ciężki. Wielkie plecaki i palące słońce (a dodatkowo nasze wczorajsze poparzenia słoneczne) dają nam się we znaki. Irka czuje się źle a my jesteśmy bardzo zmęczeni.
Zdecydowaliśmy więc że nie idziemy dalej i zanocujemy na ogromnej polanie nad rzeką Parią. Miejsce wydawało się idealne. Zaczęliśmy rozkładać namioty i wyciągać wszystko z plecaków, co tak nas pochłonęło, że zupełnie nie zwróciliśmy uwagi na wielką krowę która zaczęła podchodzić coraz bliżej. Dopiero kiedy już zrobiliśmu całkowity i totalny bałagan, ktoś z nas przyjrzał się krowie i z przerażeniem stwierdził, że tak krowa... to byk i to lekko zdenerwowany! Powoli, żeby nie denerwować zwierzaka jeszcze bardziej, zaczęliśmy się wycofywać. Podczas gdy my, po ciemku zmęczeni i głodni siedzieliśmy nad brzegiem rzeki zastanawiając się co dalej i usiłując nie stracić byka z oczu, on spokojnie obchodził nasze namioty, obwąchiwał wszystko i wydawał groźne pomruki. I kiedy wydawało nam się, że spędzimy całą noc siedząc nad wodą na kamieniu, byk w końcu się znudził. Powoli, nie spuszczając nas z oczu odszedł, zostawiając nas i nasze nie do końca rozłożone namioty w spokoju.
Nie muszę chyba mówić, że "ogarnięcie" obozowiska "na głodnego" i po ciemku nie było ani łatwe ani przyjemne. Kiedy już udało się rozstawić palnik i zaspokoić pierwszy głód, Ottawka zrobila nam popcorn. Na poprawę humoru! :) Zadziałało :)
Plan na rano: Wstać wcześniej niż byk :P