niedziela, 2 grudnia 2012

Trekking wokół Annapurny - dzień 3

9 X - Kathmandu - Bhulbhule

Dzień trzeci przeszedł nam pod znakiem nepalskiego autobusu i drogi z Kathmandu do Bhulbhule, która wydawała się nie mieć końca. Dzień dla wszystkich zaczął się od mocnego uderzenia, które zafundował nam nasz "znajomy" z hotelu, który "załatwił" nam autobus do Bhulbhule. Umowa była taka, że o 6 rano przyjdzie po nas osoba, która zaprowadzi nas piechotą na dworzec autobusowy (jeden z kilku w Kathmandu). Miało to nam zająć około 15 minut. Jeszcze nie byliśmy nauczeni, że w Nepalu mają zgoła odmienne poczucie czasu niż u nas i tak 15 minut w naszym układzie odniesienia zamieniło się na 45 bardzo szybkim marszem. Dodatkowo dla urozmaicenia wspaniałego poranka zostaliśmy przeprowadzeni przez niezwykle "ciekawą" dzielnicę slumsów (gdyby nie to, że bardzo się spieszyliśmy pewnie pyknął bym jakąś fotkę), gdzie stanowiliśmy lokalną atrakcję. Potem okazało się, że ta dzielnica wcale nie była taka zła :) W końcu dotarliśmy do dworca, gdzie okazało się, że w "naszym" autobusie zostały jedynie 2 miejsca siedzące... Nie będę tu opisywał jakich słów użyliśmy by wyrazić swoje niezadowolenie z zaistniałej sytuacji, mimo których młody chłopak, który nas tam zaprowadził pozostał niewzruszony i ciągle nie wiedzieć czemu się uśmiechał. W każdym razie po twardych negocjacjach udało nam się mocno zbić cenę, która i tak - jak się później okazało - była 2 razy wyższa niż na dworcu... I tak zrobieni w balona ruszyliśmy w drogę naszym autobusem - Królem Szos  :)



Oczywiście nie obyło się bez przygód - autobus po drodze się zepsuł. Postój trwał 3 godziny i w tym czasie chyba większość pasażerów - nie turystów (czyli prawie wszyscy) na jakimś etapie pomagała kierowcom autobusu naprawić zepsutą część. Udało im się m.in. wyciągnąć pół silnika, zawieść jakąś wielką część na motorze do lokalnego mechanika i wrócić z powrotem z naprawioną. Na szczęście dla nas - choć wydawało się to nieprawdopodobne - udało im się to wszystko poskładać do kupy :)




I tak po 11 godzinach podróży dotarliśmy wreszcie do Bhulbhule. Ostatnia godzina to była dosłownie jazda bez trzymanki. Autobus jechał po górskiej drodze w nocy, po kamieniach, nad przepaścią i co chwilę przekraczał  jakąś rzeczkę czy wodospad. Żeby uprzyjemnić wszystkim jazdę kierowca zaświecił disco - lampki i włączył jakąś lokalną muzykę, w takt której jeden z pasażerów, najwyraźniej pobudziwszy wcześniej zmysły ziołem, które i nam dane było później próbować, zaczął tańczyć, podczas gdy my trzymaliśmy się wszystkiego co się dało, żeby nie uderzyć głową w dach autobusu i nie wierząc w to co się dzieje biernie obserwowaliśmy bieg wydarzeń :)
Nocleg w Bhulbhule znaleźliśmy już po ciemku, kosztował nas 100rp, w tym gorący prysznic. 


Wieczorem omówiliśmy pierwsze dni trasy i spróbowaliśmy pierwszy raz Momosów.


Brak komentarzy: