niedziela, 30 grudnia 2007

Irlandii obraz nasz

Jeszcze piszemy z Irlandii, ale już za parę godzin będziemy w samolocie do Polski. Nasz drugi wyjazd do Irlandii dobiega końca i w dosyć oryginalnej świątecznej atmosferze spędziliśmy święta na obczyźnie. Jednakowoż obczyzna ta rysuje się czasem w mocno polskich barwach. Przykładowo w piekarni:

Ja: - What kind of bread it is?
Pani: - A to jest taki ich drożdżowy chleb, raczej mało smaczny, ja na wigilię wzięłam sobie ten (i tu pani pokazuje, jaki sobie wzięła).

No i takich scenek możnaby mnożyć bez końca. Zastanawiam się, czy nie lepiej by było najpierw pytać po Polsku a potem dopiero ewentualnie przechodzić na angielski. Zresztą kolejna scenka - tym razem na tzw. "english market" w Cork:

Polak: - A czy ta szynka jest wieprzowa?
Pan na stoisku (bardzo wyraźnie) - A ja nie rozumiem po polsku.

No i faktycznie nie rozumiał. Ale tej frazy nauczył się pięknie :)
Chcieliśmy pokazać na zdjęciach kawałeczek Irlandii, może nie najpiękniejszej, jaką znamy, ale napewno bardzo irlandzkiej - bardziej niż pani sprzedająca chleb w piekarni ;) Trzeba przyznać, że Irlandia nawet w grudniu jest zielona, ale naszym marzeniem jest zobaczyć ją na wiosnę - wtedy, gdy jest zielona i kwitnąca.


Aha i jeszcze parę spostrzeżeń:
- deszcz jest tu równie niespodziewany, jak śnieg - z jedną różnicą - deszcz pada codziennie, a śnieg raz do roku
- masło irlandzkie jest najlepsze na świecie
- chleb irlandzki jest najgorszy na świecie
- +5 stopni, mocny, zimny wiatr, poziomo padający deszcz - kto by pomyślał, że w taką pogodę najlepsze ubranie, to lekka bluzka i letnie buty - Irlandczycy pomyśleli
- 170 minus 165 - zbyt trudne, by policzyć to w pamięci, niezbędna może okazać się kartka papieru i długopis - autorką tego intelektualnego wyczynu jest pewna pracowniczka agencji mieszkaniowej - oczywiście Irlandka
- nie przeliczając na złotówki, a jedynie licząc w jednostkach jedzenie w Irlandii jest znacznie tańsze niż w Polsce, a podobno Irlandia to jeden z najdroższych państw w Europie - tylko w przeliczeniu na euro. Nie mówiąc już o benzynie - wyobraźcie sobie, gdyby tak benzyna kosztowała złotówkę za litr...
- domki w Irlandii są ze 2 razy mniejsze niż w Polsce
- jest taka wilgoć, że po tygodniu naszego pobytu w domu nasze kartki papieru zawilgły
- a mimo to w domach nie ma żadnej wentylacji - grzyby na ścianach to norma
- trudno w to uwierzyć, ale na ulicach jest tu brudniej niż w Polsce i to nie przez Polaków

Obraz raczej niezbyt pochlebny, ale trzeba przyznać, że widoki, jakie można oglądać dookoła, te wszystkie małe, ukryte uliczki, ruiny zamków, wszędobylskie śmieszne murki z kamienia, łąki i cała ta zieleń potrafi skutecznie przykryć wszelkie mankamenty. A w Irlandii nawet grudzień jest zielony:

wtorek, 25 grudnia 2007

Wesołych Świąt!

Święta w Irlandii wyglądają troszeczkę inaczej niż w Polsce. Przede wszystkim nie ma tutaj tradycyjnej polskiej Wigilii, nie ma karpia, nie mówiąc już o barszczu z uszkami (tak nawiasem mówiąc typowo polskiej potrawy), nie ma dzielenia się opłatkiem i jeszcze pewnie kilku innych rzeczy. Sklepy w Wigilię otwarte są do późna w nocy i wszyscy przygotowują się do porannego świątecznego śniadania. Pasterka podobno od kilku lat nie odbywa się o północy, ale o 22 ze względu na to, że zbyt wielu Irlandczyków przychodziło do kościołów pijanych z pubów, a co poniektórzy nawet kończyli świętowanie wewnątrz :P Generalnie wygląda to ciut inaczej niż u nas. Co ciekawe najwięcej prezentów ludzie kupują właśnie w Wigilię, żeby potem obdarowac nimi swoich bliskich w świąteczny poranek.
Aha, a oto choinka ver. 3 2007 - najbardziej oryginalna ze wszystkich:

Niestety czubek się nie zmieścił. Stwierdziliśmy, że oto jest idealne zadanie dla "Sąsiadów" :P
Wszystkim czytającym życzymy Wesołych Świąt :)

niedziela, 23 grudnia 2007

Jestem poszukiwany

Może nie widac od razu związku poszukiwany z wyjazdem do Irlandii, ale zaraz to wyjaśnię. Otóż 22 grudnia o godzinie 14:55 mieliśmy samolot z Krakowa do Cork. Przybyliśmy na lotnisko ze dwie godziny wcześniej i po długiej odprawie oraz kontroli celnej udaliśmy się do ostatniego okienka przed samolotem - odprawy paszportowej. Tam stoi taki miły pan, a jego zadanie polega na tym, żeby do każdej osoby, która podejdzie do okienka z dowodem lub paszportem ładnie się uśmiechnąc, tak by odwzajemnic miłe uczucia, jakie każdy podróżny emituje z siebie zaraz przed wejściem na pokład upragnionego samolotu (a trzeba przyznac, że nie jest to łatwe po tak długiej odprawie bagażowej). Tak więc my również ładnie się uśmiechnęliśmy i już prawie byliśmy za bramką, kiedy miły pan mnie wrócił. Okazało się, że mój dowód jest poszukiwany, a co za tym idzie, również i ja (tak przynajmniej nakazuje logika). Delikatnie zestresowani czekaliśmy przy bramce z dobre 30 minut, aż miły pan nas poinformuje o co właściwie chodzi? No i się okazało, że dokładnie 8 grudnia 2004 roku zgłaszałem, że skradziono mi dowód, czego do teraz nie mogę sobie przypomniec. Na szczęście przyszedł miły pan policjant i bardzo szybko spisaliśmy protokół, tak żebym mógł prawnie przekroczyc granicę. Generalnie było bardzo miło i sympatycznie, a ja mam nadzieję, że był to jedynie mały żarcik - psikus świąteczny ze strony krakowskiej policji.
W każdym razie jesteśmy na miejscu cali i zdrowi, a jutro w wigilię wybierzemy się gdzieś z aparatem. Pozdrawiamy wszystkich ze znacznie cieplejszej Irlandii :)

poniedziałek, 17 grudnia 2007

Pyszny piernik!

Ciasto:

60 dkg mąki
1 łyżeczka sody
przyprawa do piernika
1 szklanka cukru
15 dkg margaryny
25 dkg miodu sztucznego
3 jajka



Margarynę, miód, cukier roztopić, połączyć z przyprawą do piernika. Wystudzić, wymieszać z jajkami, mąką i sodą. Pozostawić w lodówce na 12 godzin. Podzielić ciasto na 4 części, każdą rozwałkować na wysmarowanym papierze do pieczenia, który jest wielkości dna brytfanny. Placek będzie bardzo cienki. Upiec 4 placki. Placek piecze się 15 minut. Zdjąć papier z ciepłego placka.


Masa + powidło śliwkowe do przełożenia


Masa:

½ litra mleka zagotować z jedną szklanką cukru i z cukrem waniliowym. Do gotującego się mleka wlać zmiksowane 3 jajka z łyżką mąki zwykłej i z łyżką mąki ziemniaczanej. Wystudzić. Utrzeć całą margarynę lub masło. Ucierając dodawać wystudzoną masę.


Przełożyć placki: masa, powidło śliwkowe, masa.


Piernik można owinąć na kilka godzin folią, wówczas ciasto nawilgnie i lepiej się kroi.



SMACZNEGO!


Piernik wychodzi przepyszny i polecam go wszystkim, którzy lubią słodkości - przepis został wypróbowany;)
Niestety nie mogę się pochwalić, że to ja upiekłam to przepyszne ciacho ale po Świętach idę do mamy na korepetycje i sie nauczę! :)

niedziela, 16 grudnia 2007

Święta, święta, święta...:)

Chyba zmieniam zawód:D Zostanę zawodowym "ubieraczem choinek";) Po ostatnich sukcesach w domu dzisiaj udało nam się - tym razem męczyłam Łukasza - ubrać choinkę w mieszkaniu w Krakowie:) Efekty oczywiście jak zwykle są oszałamiające:) No a jak Mateusz poczeka na nas do soboty to w tym roku padnie prawdziwy rekord pod względem ilości ubranych choinek i ubierzemy najpiękniejszą choinkę w całej Irlandii;) Jeżeli ktoś miałby jeszcze jakąś choinkę to polecam siebie oraz Łukasza - Michałowi z racji "dzielących nas kilometrów zaśnieżonych dróg" tym razem się upiecze;)


piątek, 14 grudnia 2007

Przedświąteczny czas:)

Jak co roku o tej porze czas zacząć przedświąteczne przygotowania. W tym roku jednak Święta będą trochę inne niż zazwyczaj ponieważ spędzimy je w Irlandii. Tak więc oprócz prezentów trzeba będzie pamiętać o jeszcze kilku rzeczach. Trzeba kupić owoce na wigilijny kompot, opłatki, barszczyk i inne smakołyki o które w Irlandii trudno. Ale na to mamy jeszcze czas:) Natomiast na ten weekend postanowiliśmy wybrać się do mnie do domu na "przedświęta" :)
Łukasz, który z tajemniczą miną oświadczył, że ma jeszcze coś do załatwienia z Mikołajem został w Krakowie i przyjedzie dopiero w sobotę - czyli jutro. Natomiast ja korzystając z wolnego piątku postanowiłam wybrać sie do domu już w czwartek, dzięki czemu już dzisiaj rano - a właściwie przed południem, mogłyśmy z mamą pójść na świąteczne zakupy:) Po powrocie korzystając z tego, że mogę bezkarnie pomęczyć trochę Michała udało nam się ubrać choinkę. Wyszła przepiękna, ale Michał tak bardzo się zmęczył, że wystarczyła chwila i już smacznie spał na kanapie:)
W międzyczasie mama upiekła pyszny piernik, który podobno ma doczekać jutra - cóż, zobaczymy jak bardzo będzie się przed nami bronił - szanse ma niewielkie ;) Tym bardziej, że w całym domu pachnie świątecznymi wypiekami:)
Za oknem prawdziwa zima. W "Trójce" jak co roku pan Kuba prowadził świąteczną licytację, a "Jingle bells", "White Christmas" i "So this is Christmas" to najczęściej grane w radio piosenki. Oczywiście pojawił się też trójkowy "Karp":)
Tak więc w iście świątecznej atmosferze przywitaliśmy tatę który wieczorem wrócił z pracy i teraz czekamy już tylko na chłopaków - Jurka i Łukasza :)
W związku z wszystkimi dzisiejszymi wydarzeniami tegoroczne Święta możemy już oficjalnie uznać za rozpoczęte;)

środa, 12 grudnia 2007

Fotograf

No to kolejna rzecz załatwiona - fotograf Rafał Jakubek 20 września 2008 już nikomu więcej zdjęć robić nie będzie :) Spośród niezliczonych ofert, których przeglądnęliśmy w ostatnim miesiącu chyba setki, wybraliśmy dla nas najbardziej optymalną - czyli najlepszy stosunek jakości do ceny. A trzeba przyznać, że fotografowie w Krakowie się szanują, czasami to chyba nawet za bardzo. No w każdym razie usługa za 5000zł wywoływała jedynie lekki uśmiech na naszych twarzach. Nawet nie chce wiedzieć, czy są jeszcze droższe. Jedno jest pewne - poniżej 1000zł nie znajdzie się dobrego fotografa do ślubu w Krakowie.

wtorek, 11 grudnia 2007

Bełkot

Wielce Wielmożny Ojciec Dyrektor wyrzucił dzisiaj z siebie prawdziwego kwiatka, perełkę, słowem złote usta. A oto i gniot:

- "Będę robił wszystko, by inni mówili. Będę dopuszczał wszystkich, którzy będą chcieli mówić. To jest już dość, to jest wypowiadanie wojny. (...) My robimy dla narodu, dla ludzi wszystko. I jeszcze nic z tego nie mamy. Harujemy non stop, nie osiem godzin dziennie. To jest gorzej niż w komunizmie. Nastawione na niszczenie, tylko na niszczenie. (...) To my badania robimy dla Polski. Polska ma to. Komu to chcą sprzedać? My wiemy, że Kwaśniewski chciał wszystko sprzedać, i złoża podziemne. Polska jest na zniszczenie, na sprzedaż. A Polacy? Nie wiem, do gazu?"

No tak, myślę, że nawet średnio inteligentny człowiek poczuje, że coś tu nie gra. Jakaś taka niespójna ta wypowiedź, jakoś tak delikatnie gniotem zalatuje. No cóż, nie każdy jest obdarzony darem krasomówczym, ale przyznać trzeba, że osobę, która zdała maturę z języka polskiego stać chyba na ciut więcej. Nie mówiąc już o rektorze uczelni, której tak bronił dziś w swych wypowiedziach Wielce Szanowny i Oświecony Ojciec Dyrektor. Chyba się troszeczkę przestraszył PO, że chcą się upewnić, czy aby napewno te ciężkie miliony euro, które trafią do jego uczelni (dzięki PiSowi) pójdą na ten jakże szczytny cel. A o wielkości jego wspaniałej uczelni wątpić nie wolno, bo przecież jaki rektor taka uczelnia. Chyba nastały ciężkie czasy dla Tadeusza - jednak ostatnie dwa to był istny raj dla niego - PiS gdzie mógł, tam podlizywał się Ojcu - w końcu nie lada elektorat na niego głosował. A tak to zostało mu tylko pokazywanie się na głównych uroczystościach wspaniałości z partii PiS. Wspaniałości, które albo rozumieją bełkot Rydzyka podobny do bełkotu PRL-owskiego, czy nowomowy Orwellowskiej, albo tak bardzo im zależy na niegasnącym elektoracie słuchaczy Radia Maryja, że są gotowi się podlizywać komuś takiemu, albo po prostu są głupi. Mam nadzieję, że to ostatnie.

poniedziałek, 10 grudnia 2007

Sylwestrowe plany

Wygląda na to, że z grubsza już zostało ustalone to co najważniejsze, czyli miejsce. Oby wszystko wypaliło. W każdym razie dzięki Ewce sylwester najprawdopodobniej odbędzie się na Woli. Dzięki Ewka ;) Trzeba będzie jeszcze ustalić, czy w tym roku robimy imprezę w jakimś stylu. Oby było co najmniej tak oryginalnie, jak rok temu. Chociaż ciężko będzie przebić oryginalności ostatniego - chociażby ze względu na termin - rok temu odbył się dzień przed :P A tak było rok temu:


Jak widać impreza odbyła się u nas w stylu lat 70-tych łącznie z muzyką. Było całkiem sympatycznie:


A nad wszystkim czuwał dostojny pan domu:


Oby w tym roku było co najmniej tak dobrze, jak rok temu :)

poniedziałek, 3 grudnia 2007

La Traviata


Chyba najdoskonalszy twórca opery Giuseppe Verdi w jednym ze swych najdoskonalszych dzieł. Nie da się opisać słowami - trzeba zobaczyć i usłyszeć. Nam dane było dziś w Teatrze Słowackiego. Narazie najlepszy spektakl na jakim byłem. Gorąco polecam :)

niedziela, 2 grudnia 2007

Na weekend do domu:)

Ależ ten czas leci! Dopiero wybieraliśmy sie na weekend do domu a tu już z powrotem jesteśmy w Krakowie i jutro znowu trzeba będzie pójść do pracy:( Dobrze, że przez tych kilka dni wolnego trochę odpoczęliśmy. Trochę leniuchowania i dobre domowe jedzonko sprawiło, że pewnie jesteśmy trochę grubsi, ale co tam;) W przerwach między posiłkami, udało nam się obejrzeć kilka odcinków "Grejsów", pomęczyć wszystkich oglądaniem zdjęć z Pragi i oczywiście opowiadaniami o wycieczce, odwiedzić dziadków a na dodatek nawet napisać program z MES'u! W Jaśle mróz i prawdziwa zima więc nam - ciepłolubnym informatykom - nie chciało się za bardzo wystawiać nosa na zewnątrz (ale następnym razem na pewno pojedziemy na narty!) ;) Tak więc weekend upłyną nam bardzo miło i trochę za szybko:)

No i oczywiście jeszcze jedna bardzo ważna sprawa:) W czwartek razem z mamą, która odwiedziła nas w Krakowie, wybrałyśmy się na damskie zakupy i zamówiłyśmy sukienkę ślubną!:) Eh, jak ja lubię takie zakupy zwłaszcza, że przy okazji zajrzałyśmy "Pod Aniołki" na przeeeeepyszne pierogi... ;)

poniedziałek, 26 listopada 2007

Jak za granicę to tylko do Pragi !

W weekend korzystając z zaproszenia Ani i Rafała, którzy pojechali na Erazmusa, wybraliśmy się z Ottawką i Mateuszem do Pragi. Miasto zostało założone ok 800 roku przez dynastię Przemyślidów, a w 1992 roku jego zabytkowe centrum zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO.

Ania i Rafał oprowadzali nas po Starym Mieście wieczorem i trzeba przyznać, że od razu wszyscy zakochaliśmy się w Pradze. Brukowane uliczki, pięknie oświetlone zabytkowe kościoły i kolorowe barokowe - a często nawet średniowieczne - kamienice, malutkie kawiarenki - wszystko to sprawia niesamowite wrażenie. Spacer zakończył się w jednej z niezliczonych knajpek gdzie przy prawdziwym czeskim piwie rozglądaliśmy się za obiecaną Przemkowi niespodzianką - niestety, mimo usilnych poszukiwań nic godnego nie wpadło nam w oko:P

Następnego dnia Rafał (Ania była na zajęciach) oprowadził nas po Malej Stranie i Hradczanach. Obejrzeliśmy Złotą Uliczkę z miniaturowymi domkami alchemików i złotników. Co ciekawe do lat 50 na Złotej Uliczce mieszkali ludzie - W domku nr 22 w 1917 pisał swoje dzieła Franz Kafka. Dopiero niedawno państwo odkupiło od właścicieli maleńkie kolorowe domki, w których powstały galerie, wystawy i oryginalne sklepiki. Po zachodniej stronie Uliczki stoi Biała Wieża, której dolna część służyła aż do połowy XVIII w. jako więzienie i katownia. To tutaj w XVI w. więziony był angielski alchemik i szarlatan Edward Kelley. Trzeba przyznać, że inwencja katów i oprawców była ogromna...

Następnie obejrzeliśmy Bazylika św. Jerzego wybudowaną na Hradczanach w 1142 r. Najważniejszymi zabytkami znajdującymi się na terenie bazyliki jest grobowiec Wratysława I, czeskiego księcia z lat 915-921 oraz płyta nagrobna, prawdopodobnie księcia czeskiego Bolesława II Pobożnego.
Niezliczonych zabytków Pragi nie sposób obejrzeć w tak krótkim czasie, dlatego wspomnę tylko o zamku królewskim (założony w IX wieku), budowanej przez 600 lat późnogotyckiej katedrze św. Wita, Moście Karola, Josefovie i praskich Synagogach.
Tak więc wszystkim, którzy zastanawiają się nad "jakąkolwiek" wycieczką "dokądkolwiek" bardzo polecam Pragę!
Po całym dniu zwiedzania i spacerów po mieście zjedliśmy pyszne czeskie knedliki w restauracji o typowo czeskiej nazwie Bastylia :P Następnie tramwajem objeżdżającym całą Pragę dostaliśmy się do akademika Ani i Rafała. Trzeba przyznać, że obsługa akademików chyba na całym świecie jest podobna - w każdym razie na pewno pod tym względem Czechy i Polska mają wiele wspólnego. Nie zrażając się jednak nieuprzejmością pani portierki sprzedającej "bagety" czyli podstawowy pokarm Rafała, wieczór spędziliśmy w wyśmienitych humorach. Spróbowaliśmy napoju międzywojennych artystów - absyntu. Tutaj muszę zdementować wszelkie pogłoski na temat tego trunku - wprawdzie jest mocny, ale żadnych "zjaw" po nim zobaczyć się nie da - no chyba poza "nimfą" na etykietce:P Obejrzeliśmy "władców Much" - szczegół niby nieistotny dla całej wycieczki ale jakże ważny! Mateuszowi i Łukaszowi tak bardzo spodobał się Bramborowy Potwór z którym walczyli Czesio i Maślana, że przez całą drogę powrotną o niczym innym oprócz bramborów nie potrafili rozmawiać, a zdanie "Jo sem welki bramborowy potwor! Jo sem monstrualny brambor!" pobiło wszelkie rekordy popularności i nawet dzisiaj jest bardzo często powtarzane przez Łukasza:P
Wieczornym rozmowom o grach - i graczach;), filmach, psychice zawodowych morderców i psychologii w ogóle, ślubach oraz wszystkim co z tym związane, o tym dlaczego Rafał został Rafakiem i wielu, wielu innym opowieściom nie było końca;)
Aż żal było na drugi dzień wracać do domu, ale niestety nieubłaganie nastała godzina 14 i trzeba było wsiąść do pociągu:( Teraz już wszyscy rozumiemy dlaczego Erazmusi po powrocie przechodzą antydepresyjne terapie:P A Ani i Rafałowi bardzo dziękujemy za zaproszenie!


A tutaj są nasze zdjęcia :)




sobota, 17 listopada 2007

No i znowu o zimie:P

No to mamy DJ'a na nasze wesele:) Umowę podpisywaliśmy w MedBarze, gdzie nasz DJ prowadził cotygodniowe czwartkowe karaoke, dlatego tego wieczoru nie zabrakło wrażeń. Popisom wokalnym Łukasza i Mateusza nie było końca, a po odśpiewaniu "Ogórka" przyszła kolej na "Żałuję" Eweliny Flinty. No cóż po takim wstępie, później mogła już być tylko "Dumka na dwa serca" Edyty Górniak i Mietka Szcześniaka, ale nawet z tym chłopcy poradzili sobie wyśmienicie i zostali okrzyknięci "najnowszym odkryciem polskiej sceny muzycznej". My z Ottawką tylko żałowałyśmy, że nie mamy kamery... no ale cóż - mam nadziej, że nie było to ostatnie karaoke w naszym wykonaniu:)
Po wyjściu z klubu natomiast miała miejsce największa bitwa śnieżna jaką widziała ulica Szewska, w całej swej długiej historii:P Wynik trudno określić - dlatego potrzebne będzie jakieś rozstrzygające starcie:P Może wtedy uda się ulepić na rynku wielkiego bałwana?;)

No i proszę znowu mi wyszedł zimowy wpis:P Może następnym razem będzie lepiej;)

niedziela, 11 listopada 2007

Zima, zima, zima.... :D

W Krakowie spadł śnieg! Cały dzień sypało, więc wieczorem wybraliśmy się na spacer do parku i na Błonia żeby zobaczyć piękny zimowy krajobraz.
No i proszę po drodze zdążyliśmy ulepić bałwana (a nawet dwa!), a mnie udało się wygrać śnieżną bitwę z Łukaszem:D Tylko plan zjeżdżania z górki się nie udał ponieważ nie mieliśmy sanek- ale podobno w piwnicy są więc będzie można to nadrobić jutro;)
A jeżeli jeszcze przez parę dni tak popada to niedługo będzie można wyciągać narty:D W końcu najwyższy czas, żeby Łukasz zaprezentował swoje umiejętności narciarskie - albo jak sam twierdzi "umiejętność zjeżdżania z górki na jabłuszku - albo sankach";)

A tutaj są pozostałe zdjęcia:)


sobota, 10 listopada 2007

Czego dowiedzieliśmy się przez ostatnie 2 tygodnie?

- Brat to obelga, ale tylko w ustach kogoś kto wygrał wybory. Wszyscy inni, łącznie z samym bratem mogą się ową obelgą raczyć ile wlezie - wtedy nikt się nie obraża. Wiem również, że polityczna kurtuazja nie koniecznie dotyczy wszystkich, a może po prostu nie każdy umie się zachować - w niektórych drzemie mocno wpojony partykularyzm.

- Przepis Oktawii na lasagne szpinakowo - brokułową. Mam nadzieję, że w najbliższym czasie przetestuję na Ani :)

- Kto będzie dj-em na naszym ślubie, ale o tym, jak podpiszemy umowę w tym tygodniu. W każdym razie z naszej strony podziękowania dla Rafała i Ani za kontakt i rekomendację, która okazała się słuszna - gość jest profesjonalistą.

- "No limits" faktycznie oznacza no limits, no chyba, że limits to całkowite zdjęcie z siebie kostiumu kąpielowego na imprezie w rytm muzyki dance, bądź przeznaczenie także dolnej części swojego ciała pod "arkusz" do rysowania, malowania, maziania klejem w sztyfcie i bóg wie, czego jeszcze :P Można by było jeszcze kilka tych limits znaleźć, ale to tylko takie subtelne uwagi, które przy całej zabawie nie mają znaczenia. So no limits for heretyk! :) Jesteś moim imprezowym mistrzem - narazie nikt Cię jeszcze nie przebił i myślę, że długo jeszcze nie przebije :P

- Nauki przedmałżeńskie nie są aż takie straszne, jak sobie to wyobrażałem wcześniej, przynajmniej u Dominikanów. Choć niczego nowego się nie dowiedziałem, to przynajmniej usłyszałem kilka niezłych dowcipów i anegdotek ze spotkań z maturzystami. Mam nadzieję, że kolejne 3 spotkania również nie będą się opierały na indoktrynacji, której tak bardzo się obawiałem.

- Dobry fotograf nie pracuje w studio, a jeśli pracuje, to nie przykłada się do swojej pracy. Dobry fotograf to artysta, a artysta powinien być wolny, a nie ograniczony studyjnymi ramami. Dlatego właśnie nie bierzemy fotografa ze studio, zresztą empirycznie przekonaliśmy się, że faktycznie nie przykładają się do pracy.

- Niestety dobry fotograf ma już zlecenie... Ale właśnie jesteśmy w trakcie załatwienia innego 'dobrego'.

- 60 złotych - tyle dokładnie musi mieć para, by mogła zostać nieinwazyjnie zindoktrynowana w sprawach pożycia małżeńskiego. Jednak Kościół to instytucja doskonała. Tak subtelnie i tak prawie niezauważalnie - pstryk 60zł, kolejna para - pstryk - kolejne 60zł, itd... Na sali było około 80 par. Interes się kręci.

- 100 butelek wódki to zdecydowanie za dużo przy 60 butelkach wina na wesele dla 100 osób. Tę informację z pierwszej ręki dostaliśmy dzisiaj od mojego wujka podczas odwiedzin. U nich zostało 38 butelek i to po wcześniejszym rozdaniu wielu butelek wychodzącym gościom.

niedziela, 28 października 2007

Lasagne

Dzisiaj postanowiłem po raz pierwszy zrobić wreszcie lasagne z przepisu mojej mamy. Jako że moja mama ma bardzo długą praktykę w tej sztuce i muszę przyznać, że lepszej lasagne nigdy nie jadłem, zatem przepis można z powodzeniem uznać za sprawdzony. I zaiste tak jest :) Całość zajmuje około 2,5 godz. i w tej wersji kosztuje około 50zł. Starcza na około 8 dużych porcji.

Składniki:
- makaron lasagne - najlepiej oryginalny włoski
- 2 duże cebule
- 1kg mięsa mielonego
- 4 duże ząbki czosnku
- 3 duże papryki - najlepiej czerwone
- puszka kukurydzy
- 1 karton przecieru z pomidorów (500g)
- 1 mały koncentrat pomidorowy
- zielona pietruszka
- sos do lasagne w słoiku, względnie do spaghetti (np. Łowicz), może być zamiast tego kolejny karton przecieru z pomidorów
- olej
- sól, pieprz, oregano, przyprawa do kuchni włoskiej
- sos sojowy (niekoniecznie musi być)
- ok. 300g sera żółtego
- 2 serki wiejskie (typu grani)

Najpierw kroimy cebule w średnią kostkę, wrzucamy na gorący olej do dużego garnka i smażymy tak, aż się zarumieni na dużym ogniu. Następnie byle jak kroimy mięso mielone i wrzucamy go do garnka i mieszamy tak długo aż się całkiem zarumieni. W między czasie kroimy paprykę w drobną kostkę i wrzucamy do garnka, mieszamy i zostawiamy na bardzo małym ogniu pod przykryciem na co najmniej 45 minut do duszenia. Gdy mięso już się udusi dorzucamy kukurydzę, przecier z pomidorów, sos do lasagne ze słoika, drobno posiekany czosnek oraz posiekaną pietruszkę i mieszamy wszystko. Na końcu doprawiamy do smaku przyprawami i ewentualnie sosem sojowym. Sos mamy gotowy. Teraz, jeśli ktoś ma porządną kuchenkę, która nie grzeje jak jej się podoba (tak, jak nasza), to może ominąć ten fragment z podgotowywaniem płatów makaronu lasagne. W tym celu gotujemy w szerokim garnku niedużo wody z olejem i solą i wrzucamy po 4 płaty lasagne i gotujemy 1-2 minut uważając, żeby się nie skleiły ze sobą. Wcześniej przygotowujemy brytfankę tudzież blachę na ciasto - smarujemy masłem, a następnie koncentratem pomidorowym. Teraz sprawa warstw. Pewnie każdy ma inną technikę, moja mama robi to zawsze tak: pierwsza warstwa makaronu, na to sos, starty ser żółty, druga warstwa makaronu, sos, serek wiejski, starty ser żółty, trzecia warstwa makaronu, sos, starty ser. I to wszystko wrzucamy do mocno nagrzanego piekarnika na około 30 minut (jeżeli wcześnej nie podgotowujemy makaronu, to około 40 min.). I gotowe. Smacznego :)


piątek, 26 października 2007

Przerwa na kawę

W związku z tym, że siedzę teraz w pracy, a w tle kompiluje się projekt, postanowiłem wrzucić coś stricte z tematu 'praca'. Niech każdy pracujący umili sobie dzień odkrytym przeze mnie "Gustawem biurowym":

To na pewno wielu osobom na roku przywołało wspomnienie jednego z profesorów :)

I jeszcze jeden:


Więcej Gustawa biurowego tutaj: http://gustawbiurowy.pl/

czwartek, 25 października 2007

Jestem dziewczynką;)

Właśnie odkryłam, że jestem 100% dziewczynką! Po sobotnim zwiedzaniu salonów z sukniami ślubnymi w Jaśle na które wyciągnęłam rodziców, przyszła kolej na krakowskie sklepy. Tak więc wczoraj obie z Ottawką wybrałyśmy się na podbój Krakowa, a raczej krakowskich salonów mody ślubnej:) Wbrew moim wcześniejszym przypuszczeniom przymierzanie sukien ślubnych zdecydowane mi się podoba, zwłaszcza, że Ottawka cierpliwie znosiła moje grymasy i kaprysy i z taką samą radością wkładała na siebie kolejne sukienki - tak tylko żeby sprawdzić czy pasują;) Idąc za ciosem od 2 dni oglądamy zaproszenia, samochody, galerie fotografii ślubnej i w ogóle wszystkiego co z tym tematem związane, a na sobotę zaplanowałyśmy kolejne "dziewczynkowe zakupy":) Dobrze ze cierpliwość Ottawki nie zna granic bo w prawdzie do ślubu jeszcze prawie rok ale bez wątpienia pewne rzeczy można zacząć wybierać i oglądać wcześniej czyli już teraz;) Wiem, że pewnie mężczyźni tego nie zrozumieją (Lukasz i Mateusz już się z nas śmieją) ale to naprawdę jest fajne:P

wtorek, 23 października 2007

Sałatka grecka

Dzisiaj stwierdziliśmy że po dwóch ciężkich dniach pracy należy nam się coś dobrego a jako, że pogoda nie nastraja do spacerów wyszło na to, że musimy przygotować sobie coś dobrego w domu.
A ponieważ dobre wyszło nawet pyszne więc oto przepis:


1 pomidor
1 ogórek
1 papryka zielona
1 mała cebula
sałatka pekińska
oliwki
1/2 puszki czerwonej fasolki
sos do sałatki greckiej
serek feta (ponieważ ciężko go dostać polecam "Favite" z Mlekowity)

To wszystko trzeba pokroić i wymieszać - wszystkie składniki powinny być w mniej więcej takich samych proporcjach :)

Układ

Z dziennika Janusza Palikota:
"Kiedy jeden ze studentów Hegla zwrócił mu uwagę, że to co opisuje w ogóle nie zgadza się z faktami, Hegel odpowiedział: „tym gorzej dla faktów”. Kiedy sondaże wskazywały w piątek, że PiS przegra, to Kaczyński ogłosił „sondaże są sfałszowane”. Kiedy zaś w niedzielę okazało się, że PiS naprawdę przegrał, wówczas Zbigniew Romaszewski, senator PiS-u, uznał, że społeczeństwo jest brudne i w swojej większości uwikłane w korupcję. Można powiedzieć: społeczeństwo jest sfałszowane.
Duch heglizmu, z którego wylągł się marksizm, krąży po umysłach kierownictwa PiS-u. Mówiąc po heglowsku: plecy świadomości są w dialektycznym zwarciu z rzeczywistością..."

Układ, Układ, wszyscy są w Układzie... No może poza Stanami, którzy interesują się jedynie tym, czy dalej ktoś im będzie lizał du.., przy okazji śmiejąc się nieustannie z polskiego premiera (specjalnie nie piszę naszego, bo z całą pewnością nie był on nigdy moim premierem) i polskiego rządu. No ale reszta jest z pewnością w Układzie. W sumie cała Europa bez wyjątku - Niemcy, Rosja, Francja, Wielka Brytania, Włochy, Hiszpania, Belgia, Czechy, Irlandia... Większość studentów, większość miast, większość młodych ludzi, większość wykształconych, absolutna większość moich znajomych no i w ogóle większość Polski. Wielki ten Układ...

poniedziałek, 22 października 2007

Wstyd

Pierwszy raz wstyd mi po wyborach. Wstyd, że Ziobro wygrał w Krakowie. Dołączę się do przeprosin za wszystkich tych, którzy głosowali na prokuratora generalnego Polski (już niedługo na szczęście), człowieka w wielkiej części odpowiedzialnego za powrót i działanie policji politycznej (jak widać historia lubi się powtarzać i wcale taki mądry Polak po szkodzie nie jest) - tak więc Kraków przeprasza za Ziobro. Fortunnie Kraków jednak w całości wybronił się i to bardzo dobrze - przewaga PO nad PiS była znacząca. Nadzieje na przyszłość są wielkie. Pytanie tylko - jak bardzo PiS będzie się starał psuć demokrację. Najlepsze jest to, że paradoksalnie i całkowicie nieświadomie to właśnie PiS przyczynił się do tego, że demokracja w Polsce tak naprawdę nie okazała się po raz kolejny słaba - dzięki frekwencji. I dzięki temu przegrali :)
Mam nadzieję, że już nigdy nie powtórzę słów towarzyszących byłej ekipie rządzącej - "gorzej już być nie może". Jakoś nie potrafię sobie tego wyobrazić.

niedziela, 21 października 2007

Dla racjonalistów i głęboko wierzących

- Gdyby Boga nie było, należałoby Go wymyślić - Wolter
- Wszelka moralność wywodzi się z religii, albowiem religia jest tylko formułą moralności - Fiodor Dostojewski
- Bóg wie wszystko, a wy wszystko wiecie lepiej - Erich Maria Remarque
- Dekalog jest zbyt krótki w stosunku do możliwości grzeszenia - Lidia Jasińska


I jeszcze króciutki cytat: "Moralność powstała przed religią. Kod moralnego postępowania mają małpy człekokształtne. Nasz mózg został tak ukształtowany, że religijność wypływa z jego budowy. (...) sugeruje, że normy etyczne i moralne, wytworzone w procesie ewolucji, były wcześniejsze niż wierzenia religijne. Te ostatnie powstały właśnie dla wyjaśnienia pochodzenia naszej moralności."

A to wszystko w niezwykle interesującym artykule "Dekalog od pasa w górę" autora prof. Jerzego Vetulaniego.

Zima, zima, zima... :)

No i proszę niespodzianka za niespodzianką - wczoraj w nocy sypało w Krakowie a dzisiaj tata budząc mnie rano odsłonił zasłonę i z uśmiechem oznajmił, że u nas też spadł pierwszy śnieg:) Chyba czas zacząć szykować narty:D

sobota, 20 października 2007

Pierwszy śnieg

Pierwszy śnieg tej zimy sypnął. Zaraz przed wyborami. A wracałem wtedy z Januszem od Maćka po małej partyjce pokera.Tym razem jednak wygrałem co nieco i byłem na plus. A pierwszy śnieg w Krakowie w połowie października był wyjątkowy...





czwartek, 18 października 2007

Sztuka, sztuka, sztuka...!

Kampania przedwyborcza nabiera tempa. Karzdy ma "cieple slowo" i teczke na wszystkich dookoła. Właśnie dlatego - żeby całkiem nie dać się ogarnąć przedwyborczej paranoii - postanowiliśmy razem z Aśką i Jurkiem wybrać się do opery. Wprawdzie w Krakowie nie ma jeszcze sceny operowej z prawdziwego zdarzenia, ale gościnnie opery wystawiane są na scenie Teatru Słowackiego. Tak więc Giacomo Puccini i Tosca. Akcja opery toczy się w Rzymie (w roku 1800), jest żywa i dynamiczna, a muzyka wspaniała i zróżnicowana. Opery nie da się opisac bo trzeba ją zobaczyć i przede wszystkim usłyszeć, więc pisać wiele nie będę. Mogę tylko powiedzieć, że nam podobała sie bardzo i dlatego postanowiliśmy od razu, że wybierzemy się rownież na Traviatę Giuseppe Verdiego. Miejmy nadzieję, że nie będzie musiała być dla nas odskocznią od powyborczych niespodzianek...

niedziela, 14 października 2007

Warto zobaczyć!

Zmęczeni tempem życia postanowiliśmy na chwilę zwolnić i obejrzeć film. Wybór padł na "Moje życie beze mnie" hiszpańskiej reżyserki Isabel Coixet. Film opowiada historię 23 - letniej kobiety. Ann jest mężatką i matką 2 córek. Kiedy dowiaduje się, że jest chora na raka i niedługo umrze postanawia stworzyć listę rzeczy, które musi zdążyć zrobić. Mimo, że historia może się wydawać już nieco zużyta - bo to nie pierwszy film na ten temat - chciałabym go wszystkim bardzo polecić. Opowieść choć smutna, mimo dramatu Ann jest bardzo ciepła i w gruncie rzeczy optymistyczna. Nie napiszę tu nic więcej żeby nie zepsuć wrażenia osobom, które zdecydują się obejrzeć ten film. Mogę tylko dodać, że jego mocną stroną jest aktorstwo - znakomita Sarah Polley w roli Ann oraz dobre role drugoplanowe mniej znanych aktorek - Deborah Harry, Maria de Medeiros i Leonor Watling - zachęcają do obejrzenia.
Tak więc polecam film, a wszystkim dziewczynom nawet tym najtwardszym duże ilości husteczek - wiem, że panowie nie płaczą na filmach więc Wam tego polecać nie będę:P

sobota, 13 października 2007

Impreza zaręczynowa

Wczoraj odbyła się u nas impreza poniekąd związana trochę z naszymi zaręczynami o których chyba już wszyscy wiedzą. Z tej okazji zaprosiliśmy trochę osób od nas z roku i dostaliśmy nawet ładne prezenty. Dwóch już wprawdzie nie ma, ale za to uczestnicy imprezy mieli okazje wypróbowania tychże. No a zestaw kieliszków napewno nam się przyda :) Oczywiście nie obyło się bez rozmowy na temat, z której jeden wniosek podstawowy wypłynął - w razie potrzeby mam wezwać pomoc - mam na to jeszcze niecały rok, potem pomoc już nie nadejdzie. Generalnie impreza była udana, naleśniki o 3 w nocy smakują co najmniej tak samo jak w ciągu dnia, miód pitny półtorak w doborowym towarzystwie smakuje jeszcze lepiej, czytanie mocno zmrożonego Pana Tadeusza zachęca do dalszych rozmów nocnych, a o 2 w nocy nie da się zamówić pizzy w Krakowie :) Dzięki wszystkim za przybycie, mam nadzieję, że już niedługo (pewnie początkiem listopada) zrobimy małą powtórkę. Pamiętać wtedy trzeba będzie o wydrukowaniu "planszówki" i zaopatrzeniu się odpowiednio :) Narazie minąły dopiero 2 tygodnie studiów, a już mamy na koncie 2 udane imprezy, oby tak dalej!
A tak było wczoraj:


Raport z imprezy:
- drugie miejsce Przemek - godz. 4:50 nad ranem
- pierwsze miejsce Arek - około 12 powstał z martwych i ruszył w kierunku akademików
- pozostała jedna niewypita bania - właściciela prosimy o szybkie zgłoszenie się (ja i tak wiem, kto jest jej właścicielem :) )

poniedziałek, 8 października 2007

Tydzień bez tchu

Dzisiaj pierwsze zaczerpnięcie powietrza od kilku dni. Nareszcie mogę usiąść przy swoim biurku dłużej niż na minutę i zrobić coś więcej, niż sprawdzić rozkład jazdy autobusów i tramwajów. Głównymi sprawcami nagłej zmiany trybu życia codziennego są moja mama i Mateusz, którzy nie pozwalają nam się nudzić. Ponadto z wielkim hukiem i pompą rozpoczęliśmy nasz ostatni rok studiów, przychodząc na zajęcia, jak na porządnych studentów przystało od rana do wieczora i jak to było do przewidzenia wykładowcy stanęli na wysokości zadania - odbyły się słownie jedne ćwiczenia. W drugi dzień zajęć było jeszcze huczniej i weselej - odbyło się zero zajęć. Także wszystko w normie. Różnica pomiędzy wakacjami, a rokiem akademickim nie jest wcale taka oczywista - pierwsze to pogoda, a drugie to zatłoczone studentami ulice Krakowa. Poza tym nic się praktycznie nie zmieniło.
W piątek odbyła się impreza w akademiku, na którą przybyło około 20 osób w tym my :) Jedno co zapamiętam z tej imprezy to "can crusher" - Mateusz wie o co chodzi :P W każdym razie jako jeden z nielicznych miałem wątpliwą przyjemność znaleźć się pomiędzy puszką i czyjąś głową. Nie polecam! No i tak rozpoczął się nasz maraton weekendowy, który nieprzerwanie trwał do wieczoru niedzielnego.
No i wreszcie sobota - ślub mojego wujka - Michała i Gabrysi. Kościół Franciszkanów w Krakowie - piękne miejsce na ślub. Jak ktoś jeszcze tam przypadkiem nie był, a mieszka w Krakowie to niech się nie przyznaje :) Generalnie ślub był piękny, a wesele w Restauracji u Pollera świetne. Jak narazie najlepszy ślub na jakim byliśmy. Niezapomniane było również przejście z Franciszkańskiej przez Bracką, Rynek aż pod Teatr Słowackiego przez państwo młodych i gości. Przez pół godziny byliśmy największą atrakcją w okolicy.
Natomiast wesele, jak to wesele trwało do rana, a my byliśmy ostatnimi gośćmi, którzy opuszczali salę. Jednym z najbardziej oryginalnych był ksiądz franciszkanin - kuzyn Gabrysi, który też udzielał jej ślubu. Dzięki temu sama ceremonia zaślubin była bardzo osobista i oryginalna.
Na drugi dzień wstaliśmy dosyć wcześnie, bo o 14 :P Pierwszą informacją, jaką otrzymałem po otworzeniu oczu było zaproszenie od Michała na poprawiny u nich w domu... No to trzeba było jechać :) Niestety cud nie nastąpił i o dziwo nie wstałem jak nowo narodzony. Nie czułem się też jak młody bóg... Na szczęście na poprawinach można było wybrać lżejszą opcję dla mięczaków, czyli wino, co nie znaczy, że było go mało :) Całość zakończyła się wieczorem w niedzielę, ale skutki weekendowego maratonu odczuwalne były dzisiaj w pracy, co nie wpłynęło pozytywnie na moją wydajność. I tak tydzień bez tchu minął nam jak jeden dzień.

Wszystkiego najlepszego dla młodej pary :)


piątek, 5 października 2007

Na Bystrą nocą

Bystra - najwyższy szczyt w słowackich Tatrach Zachodnich (2248 n.p.m) o bardzo dużej wysokości względnej. Jednakże okazuje się, że mimo ostrych zboczy szczyt ten da się pokonać nawet w nocy, co udowodnili dzielni turyści z Polski. A dalej za Tygodnikiem Podhalańskim:

"Całą noc ze środy na czwartek słowaccy ratownicy poszukiwali w Tatrach dwójki turystów z Polski. Koło godz. 23 do ratowników słowackiej Horskiej Służby zadzwonił turysta, który razem z dziewczyną zgubił szlak w okolicach Bystrej - najwyższego szczytu Tatr Zachodnich. Panowały bardzo trudne warunki, była mgła, widoczność ograniczała się do kilkunastu metrów. We mgle turysta stracił kontakt ze swoją partnerką. Na pomoc wyruszyli ratownicy. O godz. 3 rano dotarli do turysty, a kilka godzin później odnależli drugą zaginioną osobę. Wszyscy szczęśliwie zeszli na dół."

A oto zachodnia ściana Bystrej:


Faktycznie - dzielni oni byli, a jak!
I tak mi się przypomniało, jak ostatnio byliśmy w tych okolicach w Tatrach. Otóż wracaliśmy ze Starorobociańskiego Wierchu, kiedy już zachodziło słońce. Bardzo się spieszyliśmy i ze zdziwieniem przyglądaliśmy się grupce nastolatków idących żółwim tempem w strony szczytu, do którego mieli jeszcze z godzinę drogi. A z samego szczytu do najbliższego schroniska były co najmniej 2 godziny. To się nazywa turystyka ekstremalna... A nagrody Darwina czekają ;)

czwartek, 27 września 2007

Dzień za dniem...

Ten tydzień podobnie jak poprzednie minął nam bardzo szybko - właściwie to jeszcze nie minął ale jako, że jutro wybieramy się do mnie do domu traktuje dzisiejszy wieczór jako pierwszy wieczór weekendu:)
Już w poniedziałek na dobry początek udało nam się z Ottawką pobuszować trochę po sklepach - dobrze ze fundusz kredytowy "Ottawka" działa - bo Mateusz jeszcze długo by się śmiał z mojego zostawionego w domu portfela. Oczywiście kupiłyśmy same niezbędne rzeczy - np. ząbkowane nożyczki do cięcia filcu;) W tym samym czasie Łukasz bardzo szczęśliwy, że tym razem nie musi zwiedzać ze mną "dziewczynkowych" sklepów objechał rowerem cały Kraków i okolicę.
We wtorek natomiast postawiliśmy na zwiedzanie i obejrzeliśmy nowe mieszkanie kolegów - Maćka i Tomka - którzy po długich poszukiwaniach znaleźli w końcu własny kąt:P Muszę przyznać, że mieszkanie jest ładne a pierwsza próba wytrzymałości sąsiadów na hałasy zakończyła się sukcesem - są wytrzymali:D
Trzeba przyznać, że wciągu ostatnich dni zrobiliśmy całe mnóstwo mniej lub bardziej pożytecznych ale za to bardzo przyjemnych rzeczy - między innymi nakarmiliśmy Mateusza specjalną jajecznicą i zostaliśmy nakarmini przepysznymi marynowanymi grzybkami z zeszłorocznych tęczyńskich zbiorów, ja przygotowałam antyramę ze zdjęciami i dostałam wpis z sejsmologii a Łukasz był ze mnie dumny;)
A dzisiaj wybieramy się do kina na film, o jednym z najboleśniejszych wydarzeń polskiej historii, który powinien obejrzeć każdy - "Katyń" Andrzeja Wajdy...

wtorek, 25 września 2007

Zakopiańska podróż w czasie...

Ponieważ Łukasz opisał już naszą górską wyprawę, ja opowiem o nieco innych podróżach - podróżach nie tylko w przestrzeni ale i w czasie...
W niedzielę rano wybraliśmy się do Galerii, gdzie obejrzeliśmy wystawę "Wiatr halny. Wrażenia i obrazy z Tatr". Wystawa, jest wędrówką po Tatrach widzianych oczyma twórców różnych epok. Można na niej znaleźć zarówno najstarsze wyobrażenia Tatr Jana Niepomucena Głowackiego, jak i szkice współczesnych twórców. Jednak bez wątpienia najpiękniejsze tatrzańskie krajobrazy powstały w okresie Młodej Polski. Leon Wyczółkowski, Wojciech Weiss, Stanisław Kamocki, Władysław Śliwiński i Stanisław Witkiewicz to tylko część twórców, których wspaniałe prace można oglądać w ramach wystawy, którą wszystkim bardzo polecamy.
Wędrówką w czasie odbyliśmy również dzięki miejscu w którym mieszkaliśmy. Wiosna - stary pensjonat wypoczynkowy - została zbudowana około 1885 roku dla "przyjaciół i rodziny". W ciągu minionych dziesięcioleci Wiosna znacznie podupadła - zwłaszcza za sprawą lokatorów kwaterowanych w niej przez państwo - ale teraz dzięki pani Lidii - cioci Asi, która opowiedziała nam wiele ciekawych historii - powoli wraca do dawnej świetności. Wnętrzom przywracany jest dawny, oryginalny wygląd. Na ścianach wiszą stare fotografie na których damy w sukniach i obowiązkowych kapeluszach oraz eleganccy mężczyźni w otoczeniu górali w tradycyjnych strojach odbywają górskie wyprawy, albo wypoczywają po trudach wspinaczki na werandzie i w ogrodzie domu. Odrestaurowane wiedeńskie meble, stare kaflowe piece, piękne platery, stuletnie książki i modlitewniki - to wszystko sprawia, że w domu panuje niepowtarzalny klimat.
Tradycją wiosny jest również to, że każdy, kto w niej gości przykłada sie choćby w niewielkim stopniu do jej odnowieni lub upiększenia, tak więc i my musieliśmy się postarać. Wprawnym okiem oceniałyśmy z Aśką wysiłki chłopaków wieszających na ścianach 200 - letnie makaty.
Po skończonej pracy poszliśmy na wieczorny spacer i mimo przenikliwego zimna jakie zapanowało po pięknym słonecznym dniu, udało nam się zdobyć osławione K1 (Krupówki:D), gdzie w karczmie przy akompaniamencie góralskiej kapeli i trzasku płonącego na kominku drewna do późnej nocy piliśmy pysznego zakopiańskiego grzańca:)







poniedziałek, 24 września 2007

Wiosna, lato, jesień, zima w Tatrach

Wreszcie się udało - pogoda jak marzenie i do tego przez cały weekend. Pojechaliśmy w piątek wieczorem do Zakopanego z Jurkiem i Aśką w celu nasycenia się ostatnim dniem lata oraz pierwszym jesieni. Spanie mieliśmy zapewnione dzięki ciotce Aśki - Pani Lidii, której bardzo dziękujemy za gościnę we "Wiośnie", bo tak właśnie nazywa się willa, w której mieszkaliśmy przez weekend. Dlatego właśnie wiosna... Na drugi dzień mieliśmy plan przejścia Doliny Chochołowskiej i dotarcia na Starorobociański Wierch - najwyższy szczyt polskich Tatr Zachodnich. Wstaliśmy wcześnie i z bardzo dobrymi nastrojami ruszyliśmy w kierunku busa. Pogoda była cudna - trzeba przyznać, że ostatni dzień lata był iście letni. Dlatego właśnie lato... Po dotarciu do Doliny Chochołowskiej postanowiliśmy, że pierwszy fragment asfaltowej drogi przejedziemy na rowerach, dzięki czemu skróciliśmy sobie o ponad godzinę drogę wyjścia. Dalej szliśmy pieszo Doliną Chochołowską, a dalej Doliną Jarząbczą czerwonym szlakiem. W doliny i w niższe partie Tatr wdarła się już jesień, więc mieliśmy całą gamę kolorów od zieleni, przez żółty, czerwień, pomarańczowy, brąz... Dlatego jesień... A zimę zastaliśmy na samej górze. Pierwsze ośnieżone wierzchołki zaczęły nam się ukazywać już w Dolinie Chochołowskiej, ale prawdziwą zimę ujrzeliśmy dopiero po dotarciu na Trzydniowiański Wierch. Piękny spektakl letniego ciepłego słońca ogrzewającego pożółkłe i zbrązowiałe jesienią stoki w wyższych partiach przykryte przez śnieg... Niezapomniane widoki... Wracając natknęliśmy się jeszcze na góralski ślub i stado owiec :)


Zdjęcia z wycieczki:
http://picasaweb.google.pl/lchlebda/StarorobocianskiWierch#

piątek, 21 września 2007

Odpowiednie obuwie

Już dzisiaj popołudniu jedziemy w Tatry. Nareszcie prognoza jest idealna, jedynie śnieg może nieco zepsuć plany, ale myślę, że i tak będzie dobrze :) Skoro śnieg to i ubrać się trzeba odpowiednio - buty, na wszelki wypadek rękawiczki, czapka, szalik itd... To wydaje się takie oczywiste po przeczytaniu komunikatów na stronach TPN-u i TOPR-u. Niby oczywiste, a jednak nie do końca. Przykłady z tego tygodnia:

Niedziela: "Na szlaku na Rysy utknęło dziś kilku turystów. 25-letnia turystka ze Słowacji w czasie wychodzenia na szczyt potknęła się i spadła kilkaset metrów dół. Na szczęście przeżyła upadek. To właśnie po nią wyleciał śmigłowiec z ratownikami TOPR. Ratownicy TOPR przetransportowali też do szpitala dwójkę innych turystów z mniej groźnymi obrażeniami. Na szlaku pozostało 8 osób m. in. ze Słowacji, Słowenii i Holandii. Nie mogli się ruszyć na zalodzonym i zaśnieżonym szlaku. Nie mieli odpowiedniego obuwia."

Ech to obuwie - wszyscy się go czepiają, a przecież jak sami widzieliśmy można wyjść na Kasprowy w japonkach :)

Wtorek: "Dwóch turystów z Warszawy miało na sobie tylko cienkie, ortalionowe kuteczki. Źle ocenili czas trwania wycieczki i ciemności zastały ich w Dolinie Pańszczycy. Aby odnaleźć drogę świecili sobie telefonami komórkowymi i zapalniczką. Na pomoc ze schroniska na Hali Gąsienicowej wyruszył dyżurujący tam ratownik TOPR, który odnalazł zagubionych wycieczkowiczów.
- Turyści byli kompletnie nieprzygotowani na górskie wycieczki - ocenia dyżurny ratownik TOPR."

Środa: "Na wysokości ponad 1800 metrów leży świeży śnieg. Mimo to na wysokogórskie szlaki wyruszają turyści na przykład w adidasach, które kompletnie nie nadają się na zimowe warunki.
- Idziemy na Giewont, nie spodziewaliśmy się śniegu - mówi jeden z turystów reporterowi Tygodnika. - Wziąłem adidasy, bo trapery mnie gniotą, a w takich butach jest wygodniej."

No jasne, że wygodniej! I dlatego właśnie zamiast porządnych butów spakuje do plecaka obowiązkowe japonki, kalosze no i oczywiście płetwy, bo będzie wygodniej na nich zjeżdżać z góry po śniegu. Zupełnie nie wiem o co im wszystkim chodzi :)



czwartek, 20 września 2007

Nocny koncert na gitarę i klawiaturę ...

Ciemno już i późno a u nas w domu zapanowała naukowa atmosfera. Po wczorajszym obijaniu jednak wzięliśmy się do pracy. A ciężko było. Trzeba przyznać, że zmobilizowała nas Baśka, która wytrwale przygotowuje sie do jutrzejszego egzaminu. Od nauki nie były jej w stanie odciągnąć nawet wygłupy Łukasza! Chyba się już uodporniła;) W każdym razie pełni podziwu postanowiliśmy pójść jej śladem i chcąc nie chcąc pierwsze fragmenty naszych wspaniałych, odkrywczych i mądrych prac magisterskich zaczynają nabierać kształtów:)
No ale nie można zrobić wszystkiego w jeden wieczór! Wychodząc z tego założenia Łukasz zostawił komputer i urządził nam prawdziwy gitarowy koncert. Jednak dużo lepiej się pracuje przy takiej muzyce... :)

wtorek, 18 września 2007

Pracowity wieczór informatyków

Nie ma to jak odpowiednie nastawienie i zapał do pracy. Niby jeszcze zostały nam dwa tygodnie wakacji, a jednak praca goni. Nie mowie tu o codziennym trudzie i znoju w naszych firmach, które działają jeszcze jako tako tylko dzięki swoim wspaniałym programistom, ale o pracy dyplomowej lub jak kto woli magisterskiej. Tak, tak, po całowakacyjnym odkładaniu, temat wrócił jak bumerang. Po wizycie u naszych promotorów - Łukasza piątkowej a mojej dzisiejszej - postanowiliśmy ostro wziąć się do roboty. Tak więc Lukasz sprawdził już prognozę pogody na weekend, przeczytał dokładnie wszystkie artykuły na "Gazecie", a teraz wytrwale przeszukuje internet w poszukiwaniu nowej tapety dla swojego nowego komputera. Mnie idzie równie dobrze i po chwili relaksu w gorącej kąpieli przyszedł czas na lekturę - muszę sprawdzić czy "MW" Łysiaka nie wiąże się przypadkiem z moim tematem magisterskim:) Tak więc wieczór upływa nam pracowicie - trzeba w końcu nadgonić trochę zaległości bo planowana na jutro wizyta Baśki, oraz weekendowy wypad do Jurka i Aśki do Zakopanego mogą znacznie opóźnić postępy naszej pracy ;)

niedziela, 16 września 2007

Grzybobranie w Tenczynie

Weekend spędziliśmy w domku Oktawii. Zacznę od tego, że ów domek, to nie byle jaki domek. Zawiera w sobie wszystko to co powinien zawierać prawdziwy drewniany dom położony na zboczu góry i stanowi idealny punkt wypadowy na grzyby :) Dokładnie rok temu byliśmy tam z Mateuszem i Oktawią i wtedy to wybraliśmy się na Luboń Wielki, a przy okazji także na grzyby, których nazbieraliśmy ilości przewidziane chyba dla pułku wojska. W tym roku wypad okazał sie także owocny, a w zbieraniu pomagali nam Joanna z Grodkiem. W trakcie zbierania udało mi się uchwycić salamandrę plamistą, a także żerującego żbika lubońskiego, ale zdjęcie nie nadawało się raczej do umieszczenia go na blogu :P Później przyjechali do nas Rafał z Anią i Przemek. Wieczorem zrobiliśmy sobie ognisko i dowiedzieliśmy się wielu ciekawych rzeczy na temat przygotowań do ślubu i wesela. O dziwo najbardziej zainteresowany tematem okazał się Przemek :) W każdym razie historia zaręczyn Rafała oraz jego "pierściona" okazała się hitem wieczoru :P Przemek stawił się na wysokości zadania i poczęstował wszystkich swoim domowej roboty specjałem, którego mam nadzieję jeszcze kiedyś spróbuję, bo był naprawdę dobry :)
Generalnie było świetnie, odpoczęliśmy od Krakowa, Kraków odpoczął od nas, a przez najbliższy tydzień nasza kuchnia będzie przesiąknięta zapachem suszonych grzybów... Dzięki Oktawia! :)

Tutaj można znaleźć zdjęcia z wyjazdu:
http://picasaweb.google.com/lchlebda/Tenczyn2007

poniedziałek, 10 września 2007

Deszczowo i towarzysko

Niestety ostatnio pogoda nas nie rozpieszcza - mniej więcej od dwóch tygodni pada, jest zimno i szaro. W tym stanie rzeczy odpadają wszelkie gry i zabawy na zewnątrz, takie jak jazda na rowerze. Chodząc do pracy należy być zaopatrzonym w strój płetwonurka, płetwy, rurka konieczne zwłaszcza przy większych zagłębieniach przy chodnikach. Deszczu w ostatnim tygodniu spadło wystarczająco, żeby ogłosić stan przeciwpowodziowy w Krakowie, także w dobrym tonie jest mieć również kajak. Z nadzieją wciąż patrzę na prognozy pogody, jednak ta postanowiła chyba wpasować się nieco w klimat moherowego rządu i z niezwykłą konsekwencją realizuje plan bagna dla Polski. Wody już w każdym razie wystarczy.
Jednak mimo ciągle padającego deszczu ostatni tydzień okazał się niezwykle udany towarzysko. We wtorek zostaliśmy odwiedzeni przez Joannę, w środę godnie przyjął nas Arek, w czwartek zostaliśmy zaproszeni na imprezę powitalną kuzynki Ani Baśki i jej narzeczonego - Tomka, którzy wrócili ze Stanów po 3 miesięcznym pobycie. Było bardzo sympatycznie, powspominaliśmy trochę licealne czasy z Tomkiem, by wreszcie o 3 nad ranem wrócić w strugach deszczu do domu. W piątek gośćmi naszymi byli Mateusz o Oktawia, którzy poczęstowali nas porcją prawie 1000 zdjęć prosto z olśniewającej Islandii. W sobotę urządziliśmy sobie wieczór kibica z moimi znajomymi, czyli z tzw. 'ekipą' i mocno przeżywaliśmy niezwykle udany dla Polaków mecz z Portugalią (wynik 2:2). Natomiast dziś przyjechali do nas Jurek z Aśką, których przygarnęliśmy na ten tydzień, ze względu na ich egzaminy. Jak widać życie towarzyskie na ulicy Konarskiego kwitnie i to nawet pomimo brzydkiej pogody :)
Ponadto od tego tygodnia mam także nowego przyjaciela - jest nim nowiutki T60 - prosto z fabryki, którego mogę głaskać, przytulać i słuchać jak pomrukuje :) A to wszystko dzięki Baśce i Tomkowi, którzy przywieźli mi go ze sobą. Jeszcze raz dziękuję :) Oczywiście nie ma mowy o jakimkolwiek wywłaszczeniu Ani. System kolejkowy laptop-Ania-lodówka-łóżko-gitara został już przeze mnie zaimplementowany i jak narazie sprawuje się nieźle. Oby tylko laptop nie przejmował sekcji krytycznej z gitarą bo wtedy może dojść do zakleszczenia, nie mówiąc już o drodze pomiędzy laptopem a lodówką. W każdym razie laptop powinien obronić się sam - w końcu to ThinkPad :)






środa, 5 września 2007

Ciemno, zimno, nieprzyjemnie

Zamiast pięknego początku września mamy prawdziwą jesień. Przecież to jeszcze wakacje, a tu pogoda jak w listopadzie! Zimno i pada... Nawet nosa nie chce się wystawić z domu, nie mówiąc już o spacerach. W Tatrach spadł śnieg (zdjęcie poniżej) i obowiązuje zagrożenie lawinowe, więc z weekendowej wycieczki nic nie będzie. O wyjściu na rower nawet nie ma co myśleć... Swoją drogą to dobrze ze już się zaczął wrzesień, bo jak by wyglądało zagrożenie lawinowe w środku lata:P
Jedyna rada to kubek ciepłej herbaty, ciepłe wełniane skarpety i może jakoś uda się doczekać do ocieplenia. Byle do wiosny...



niedziela, 26 sierpnia 2007

Tatry w sierpniu

Po raz kolejny przekonałem się, że góry są absolutnie nieprzewidywalne. Zwłaszcza te najwyższe. Prognoza z dnia poprzedniego - bezchmurne niebo. Stan faktyczny - podczas robienia zdjęć Ani, musiałem jej mówić, żeby nie odchodziła za daleko, bo nie widać jej przez mgłę :) Gdyby w prognozie przewidzieli, że tak właśnie będzie, to napewno byśmy nie pojechali tego dnia, jednak absolutnie nie żałujemy wyjazdu - było wyjątkowo... Plan był taki: zdobyć Szpiglasowy Wierch i podziwiać jedną z najpiękniejszych panoram w Tatrach. Jednym z symboli wycieczki - dosyć nieoczekiwanie - okazały sie połamane i powyrywane drzewa - skutki wichury, jaka przeszła poprzedniego dnia przez Tatry i Zakopane. Drzewa jak zapałki...
Początkowo, gdy szliśmy Doliną Rostoki - mgła robiła się coraz gęstsza i traciliśmy resztki nadziei, że coś dzisiaj zobaczymy. Ale przygotowani byliśmy zdecydowanie lepiej, niż większość ludzi, którzy szli np. w koszulkach bez rękawek tudzież klasycznie w japonkach. Słyszeliśmy też teksty typu: "gdybym wiedziała, że tak będzie, to bym wzięła termos z gorącą herbatą". Myśmy też nie wiedzieli, ale herbata z cytryną nad stawami smakowała pysznie. W każdym razie, gdy doszliśmy do Doliny Pięciu Stawów Polskich zaczęło się nieco przejaśniać. W pewnej chwili można było nawet zobaczyć Kozi Wierch. I wtedy przez myśl mi przemknęło, że może jednak byśmy wyszli na ten upragniony Szpiglasowy Wierch. Na szczęście moja nadzieja została bardzo szybko zgaszona przez kolejne chmury, które napłynęły bóg wie skąd. Decyzja była przemyślana - po co wyłazić na jakiś szczyt tylko po to, żeby zobaczyć piękną panoramę mgły i potem zejść? Postanowiliśmy więc, że pójdziemy dokładnie taką samą trasą jak 2 lata temu w czerwcu - czyli nad Morskie Oko przez Świstówkę. Rozpisywać się tu nie ma co - trasa bardzo prosta i niestety niezwykle popularna.
Najbardziej wyjątkowe okazały się widoki gór w chmurach. Natura okazała się łaskawa i ukazała nam się w niezwykle magicznej atmosferze - wilgotnej, przytłaczającej, ulotnej. Nigdy nie zapomnę 5 sekund zachwytu nad Orlą Percią wyłaniającej się z chmur, nie wspominając o nie mogących się wydostać zza chmurnej zasłony Rysach i niezwykle mrocznym widoku niedostępnego Mnicha odbijającego się w stalowo zimnej tafli Morskiego Oka... Było wyjątkowo.


Zdjęcia z wycieczki:
http://picasaweb.google.pl/lchlebda/TatrySierpien2007

czwartek, 23 sierpnia 2007

Podbój nowej galaktyki

Zmęczeni całodzienną pracą postanowiliśmy wybrać się na krótką przejażdżkę nad Rudawę. Jeżdżąc bez celu po wąskich uliczkach nawet nie spostrzegliśmy, że odjechaliśmy już dość daleko i jesteśmy prawie na Zakamyczu. I tu właśnie skończyła się nasza krótka wycieczka, ponieważ jak stwierdził Łukasz stąd już tylko dwa kroki - a właściwie należało by powiedzieć dwa obroty koła rowerowego- do Obserwatorium Astronomicznego.
Obserwatorium, które znajduje się w Forcie Skała na szlaku Twierdzy Kraków zostało założone w 1792 roku, więc oboje zgodnie stwierdziliśmy, że skoro jesteśmy już tak blisko...
"Dwa kroki" okazały się wielką górą, ale skuszeni perspektywą obejrzenia prawdziwego obserwatorium - a może nawet odkrycia nowej galaktyki - postanowiliśmy podjąć wyzwanie. Niestety ku naszemu wielkiemu rozczarowaniu, na miejscu przywitała nas zamknięta brama i tabliczka "OBCYM WSTĘP WZBRONIONY". Tym sposobem nasze plany podboju kosmosu i przeprowadzenia badań nad "wieloskalową strukturą Wszechświata" skończyły się całkowitym niepowodzeniem.
Tylko na pocieszenie pokazał nam się zawsze niezawodny Księżyc - jednak przyjemnie czasem spojrzeć do góry :)


środa, 22 sierpnia 2007

Pierwszy raz o rowerze

W końcu przyszedł czas na mój pierwszy wpis. Upomniana przez Łukasza, postanowiłam nie zaniedbywać więcej naszego bloga i też napisać parę zdań.
Otóż dzisiaj wybraliśmy się na wycieczkę rowerową po "najbliższej" okolicy i trafiliśmy aż do starego Przedsiębiorstwa Przemysłu Betonów "PREFABET" na Nowej Hucie - czyli "Starej Fabryki". Cóż, nazwa brzmi dumnie. Noo dooooobra przyznam się że nie trafiliśmy tam przypadkiem. Do Starej Fabryki już dawno zabrali nas Ottawka i Mateusz, jednak dopiero dzisiaj - również we czwórkę - wybraliśmy się tam z aparatem. Stare, opuszczone i zniszczone zabudowania, hale fabryczne i ogromna pusta betonowa przestrzeń robią niesamowite wrażenie zwłaszcza o zmroku. Dzisiaj teren fabryki wykorzystywany jest przez kierowców - zarówno amatorów "ostrej jazdy" jak i tych bardzo początkujących - dla nas natomiast to idealne miejsce na imprezę - jeżeli tylko ma się KOCYK. Na szczęście rower Ottwki ma kocyk dołączony "w zestawie":)


poniedziałek, 20 sierpnia 2007

Krajobraz po deszczu

Jako, że właśnie burza za oknem, przypomniało mi się, że mam kilka zdjęć pochodzących z ogrodu Ani w Jaśle, które zrobiłem zaraz po deszczu, a niektóre także w trakcie jego trwania. Umieszczam je w galerii pt. 'Krajobraz po deszczu' i z czasem, kiedy tylko pojawi się jakieś zdjęcie warte uwagi będę tę galerię uzupełniał kolejnymi. Tak więc galeria krajobraz po deszczu otwarta.
Enjoy!

http://picasaweb.google.com/lchlebda/KrajobrazPoDeszczu


Koniec leniuchowania

Niestety prawie bezproduktywne lenistwo dobiegło końca wczoraj wieczorem, kiedy to przyjechaliśmy po tygodniu (w moim wypadku 5 dni) z Jasła. Głównym mym zajęciem na 'urlopie' była intensywna produkcja tlenu oraz konsumpcja niczym nieograniczona. Myślę jednak, że bilans energetyczny mojego organizmu był dodatni, ponieważ znacznie więcej jadłem niż produkowałem tlen, co oznacza, że gdzieś się musiała ta energia nagromadzić :) W związku z czym pełen energii ruszyłem dziś do pracy zarówno zawodowej, jak i magisterskiej. Będąc całkiem szczerym to prawie nic jeszcze nie zrobiłem w te wakacje, więc zaległości trzeba będzie nadrobić... A więc będę musiał ruszyć na podbój grafów i algorytmów. Z nieukrywaną powściągliwością powiem, że bardzo mi się chce...
Poza tym moja mama z Mateuszem wyjechali we środę, więc smutek ogarnął mnie wielki pomyślawszy, że dopiero początkiem października zobaczę płetwę małego walenia :P

wtorek, 14 sierpnia 2007

Moja mama VS rodzice Ani

Od dawna chcieliśmy, żeby nasi rodzice się wreszcie poznali zwłaszcza, że my sami już się z nimi zaznajomiliśmy bardzo dobrze. No i nareszcie pojawiła się dosyć niespodziewanie okazja do spotkania, do którego doszło w niedzielę 12 sierpnia 2007 r :) Mama Ani zaprosiła moją mamę do siebie i tak pojechaliśmy razem rano w niedzielę. Trzeba tu zaznaczyć, że byliśmy zaraz po weselu, więc było to dla nas nie lada wyzwanie :P A propos wesela, to było ono naszym pierwszym i nie było typowym polskim weselem, bo odbyło się w mieszkaniu w dosyć kameralnej atmosferze i nie trwało do białego rana, a jedynie gdzieś do 2 - 3 w nocy. No w każdym razie w niedzielę spotkaliśmy się i doszło do konfrontacji 3 nauczycieli :) Oczywiście nie obyło się bez "nauczycielskich pogaduch wiadomo o czym" i generalnie było bardzo sympatycznie, a rodzice najwyraźniej się polubili :) Mam nadzieję, że kiedy tylko będzie to możliwe, spotkają się jeszcze raz. W każdym razie bardzo będziemy o to zabiegać.

czwartek, 9 sierpnia 2007

Tatry w lipcu...

...są doprawdy piękne :) Nie można nie wspomnieć o dwóch wyjazdach w Tatry w lipcu, zwłaszcza kiedy obydwa były bardzo udane. Muszę przyznać, że trochę czekaliśmy z pogodą, tak żeby wyjechać w weekend, ale wreszcie się udało. Pierwszy raz 15 lipca - pogoda była idealna. Już od tygodnia zapowiadali super pogodę, więc nie zastanawialiśmy się przez chwilę, czy jechać :) Dzień wcześniej byliśmy z Mateuszem w dolinkach Kobylańskiej i Bolechowickiej i trochę nas bolały nogi, ale zdołaliśmy pokonać wcześniej zaplanowaną trasę bez problemów. Kuźnice - Hala Gąsienicowa - Kasprowy Wierch - świnicka przełęcz - Kuźnice. Trasę pokonaliśmy w regulaminowym czasie gry :P - 7 godzin, ale zdecydowanie nie śpieszyliśmy się. Jedno co napewno Ania będzie wspominać po tym wyjeździe, to poparzenia słoneczne pierwszego stopnia :) Najlepsze, że wzięliśmy ze sobą filtr przeciwsłoneczny, tylko nie wiedzieć czemu - nie zastosowaliśmy go...
Drugi wyjazd 28 lipca był na Czerwone Wierchy i był znacznie dłuższy od pierwszego. Trasę Dolina Kościeliska - Ciemniak - Kondracka Kopa - Kasprowy Wierch - Kuźnice pokonaliśmy w czasie 8 godzin, czyli w czasie o ponad godzinę krótszym niż wg znaków :) Chyba najbardziej zapamiętamy z tego wyjazdu dwóch przemasterów, którzy szli z Giewontu na Kasprowy w japonkach! A pod Kasprowym zapytali nas "Którędy do Zakopanego?". Normalnie RESPECT!
Generalnie cały wyjazd był baaaaardzo udany , a to zdjęcie poniżej najlepiej obrazuje, jak było :)



Zdjęcia z Czerwonych Wierchów:
http://picasaweb.google.com/lchlebda/CzerwoneWierchy