poniedziałek, 6 grudnia 2010

Kino? Teatr? Nieee - rozrywek mamy dość bez wychodzenia z domu :P

Ostatni tydzień był męczący – praca i „nagły atak zimy” dały nam się we znaki. Tym bardziej cieszyliśmy się z nadchodzącego weekendu. Piątkowa impreza u Ottawki i Mateusza gwarantowała wspaniałą zabawę no i spotkanie z dawno (i niedawno) nie widzianymi znajomymi. Sobotę natomiast postanowiliśmy spędzić w domu na słodkim lenistwie, odpoczynku od zimy i pracy, na czytaniu książek i oglądaniu filmów – nasz plan obejmował ciszę spokój i błogie lenistwo, z kubkiem gorącej miodowo- imbirowo-malinowej herbaty z cytryną lub grzanego wina.

Zgodnie z planem piątkowa impreza udała się wspaniale. Wyszaleliśmy się do późna – tym bardziej plan leniwej soboty coraz bardziej nam się podobał. Wszystko szło jak najlepiej – książka, ciepły kocyk, cicha muzyka w tle – no nic lepszego na zimowy wieczór chyba nie da się znaleźć… Nagle sielanka się skończyła. Z dołu zaczęła dobiegać głośna muzyka i bliżej nieopisane hałasy. Impreza piętro niżej najwyraźniej zaczynała się rozkręcać. No cóż – jako, że dzień wcześniej sami dobrze się bawiliśmy... W końcu każdy ma czasem prawo do odrobiny radości w życiu, nawet jeżeli ma 17 lat i właśnie przewraca mieszkanie do góry nogami. Odłożyliśmy książki i zaczęliśmy rozmawiać – może czytać się nie da ale pogadać o głupotach zawsze można. Wprawdzie doskonale słychać – przez pozamykane okna - czego słuchają koledzy na dole, a hałas na korytarzu jest delikatnie mówiąc spory, ale co tam, jesteśmy cierpliwi i wyrozumiali. W końcu impreza to impreza.

A jednak. Nie wszyscy wykazali się taką wyrozumiałością. W końcu ktoś z sąsiadów zadzwonił na policję – może dlatego, że dzieci nie mogły spać, a może miał na rano do pracy, albo zły humor i chciał w spokoju spędzić wieczór…

Radiowóz dość szybko podjechał i policjanci zapukali do mieszkania, aby uciszyć imprezowiczów. Normalnie w takiej sytuacji wychodzi jedna osoba mówi, że oczywiście przepraszamy i że już będzie spokój. Policjanci z groźnymi minami pouczają, że następnym razem wypiszą mandat wszystkim razem i każdemu z osobna i na tym interwencja się kończy a impreza w najlepsze trwa dalej – może tylko nieco ciszej. Tak jest z reguły. Czasem jednak zdarza się „wyjątek od reguły”. NO I WŁAŚNIE TAK BYŁO TYM RAZEM.

Widząc patrol policyjny „Młody” (17-letni organizator imprezy) wraz z resztą towarzystwa zabarykadował się w mieszkaniu. Policjanci dobijali się dobre pół godziny, a kiedy w końcu udało im się wejść do środka, rozpoczęły się krzyki i wrzaski jakich nie słyszeliśmy chyba nigdy. „Młody” bez zająknięcia wywrzeszczał co myśli o „stróżach prawa i porządku” i kazał im „wyyyyyjść” (jakoś tak podobnie to brzmiało :P) z mieszkania. Po czym został obezwładniony i wyprowadzony na zewnątrz w celu (jak się okazało później) wykonania telefonu do Mamy. W międzyczasie podjechały jeszcze ze 2 radiowozy.

Przyjazd Mamy wiele nam wyjaśnił – zwróciła się ona bowiem do funkcjonariuszy podobnymi słowami jak wcześniej jej syn – no cóż widać, że miał z kogo brać przykład. Po dłuższych przepychankach słownych, część uczestników imprezy została wyprowadzona i zapakowana do radiowozów a część opuściła mieszkanie o własnych siłach. Mama natomiast rozpoczęła dochodzenie pukając po kolei do wszystkich mieszkań – no w końcu i tak nikt nie spał:P – i pytając kto śmiał wezwać policję kiedy jej syn się bawił. Kiedy w końcu znalazła „winnego” powiedziała mu co o nim myśli, dodając serię wyzwisk i była wielce oburzona, że nie przyjął „upomnienia” z pokorą, a śmiał coś odpowiedzieć… Eh…

Cała sprawa zakończyła się koło 1 w nocy… Tak właśnie minęła nasza spokojna sobota, kiedy to bez wychodzenia z domu, siedząc na kanapie, zupełnie zażenowani, nie wiedząc czy śmiać się czy płakać, mogliśmy wysłuchać epizodu „z życia naszej kamienicy”.

A żeby było śmieszniej, dzisiaj odwiedził nas przesympatyczny pan policjant, z pytaniem czy chcielibyśmy zeznawać w sądzie jako świadkowie, bo jak się okazało policja wniosła oskarżenie – przeciwko komu? Pewnie przeciwko „Młodemu” a może przeciwko „Mamie”? Nie dociekaliśmy. Na odchodnym policjant z uśmiechem stwierdził, że już dawno nie widział imprezy, gdzie uczestnicy uciekali przez okna przed policją. Dobrze, że „Młody” mieszka na parterze to nie mieli wysoko, ale i tak straty w ludziach były – złamana noga sztuk jeden (o większych stratach policjant nie słyszał).

No cóż. Kino? Teatr? Aaaa tam - nie ma to jak naprawdę dobra impreza :P Wszystkich zainteresowanych dalszymi odcinkami cyklu "z życia naszej kamienicy" zapraszamy na naszą kanapę. Niestety (a może właśnie "stety") nie jesteśmy w stanie zagwarantować kiedy i czy następne odcinki się pojawią :P :P :P

wtorek, 30 listopada 2010

Andrzejki 2010

W tym roku na Andrzejki wybraliśmy się do Karola. Wymaganiem gospodarza było, aby goście byli przebrani. Zadanie było trudne (:P) ale kreatywność uczestników okazała się ogromna. Zabawa udała się wspaniale, jedzonko było pyszne, a przeboje "wszech czasów" wybierane przez DJ Łukaszka sprawiały, że nogi same rwały się do tańca. Nie wiem tylko jak sąsiedzi to znieśli - ale trzeba im przyznać BYLI DZIELNI :D

sobota, 6 listopada 2010

Sernik mokka

Zrobiło się zimno, mamy więc dużo czasu na eksperymenty kulinarne. Dzisiaj przetestowaliśmy sernik z gruszkami. Wyszedł przepyszny :)

Zapraszamy więc na sernik - jeżeli ktoś chce spróbować to lepiej szybko bo Łukasz już się zabiera za ciasto, więc nie wiadomo czy coś zostanie :P
Ten przepis poleciła nam Magda, dzięki której już nie raz mieliśmy okazję spróbować różnych pyszności. Magdy trzeba słuchać ;) Polecamy!

niedziela, 31 października 2010

Sławkowski Szczyt

Wczoraj ostatni raz w tym sezonie (chyba, że wybierzemy się do jakiegoś schroniska) wybraliśmy się w Tatry Słowackie. Szlaki zamykają za 5 minut :) I niestety ponad 7 miesięcy trzeba będzie czekać do ich otwarcia. Weszliśmy na Sławkowski Szczyt (2452 m) ze Starego Smokowca niebieskim szlakiem. Do Smokowca dojechaliśmy w niecałe 2h, także całkiem szybko i wyszliśmy dokładnie o wschodzie słońca.

Miało być ciepło, ale halny który wiał sprawił, że miejscami temperatura odczuwalna z pewnością była poniżej 0 stopni (w Krakowie było +15). Warunki na południowych stokach były jesienne, a dopiero gdzieś od 2000 metrów miejscami zimowe. Natomiast zupełnie inaczej po północnej stronie - tam warunki praktycznie zimowe, choć śniegu niewiele.

Co do szlaku to jest on żmudny i dosyć męczący, głownie przez to, że trzeba pokonać prawie 1500 metrów wysokości - to chyba jedno z największych przewyższeń w Tatrach. Trudności na szlaku prawie nie ma i gdyby nie warunki (sporo oblodzeń, a także śnieg), to można by powiedzieć, że jest to szlak prosty. A tak, to trzeba było mieć co najmniej kijki i odpowiednie buty. Ludzi było bardzo mało, dosłownie kilka osób na szczycie - sami Słowacy. Co ciekawe - wszyscy byli naprawdę świetnie wyposażeni - niektórzy nawet za nadto (np. kilku miało czekany, co nas nieźle rozbawiło wziąwszy pod uwagę ilość śniegu :) ). W każdym razie w przeciwieństwie do Polski tam na niektóre szczyty raczej nie chodzą osoby przypadkowe.

Co do widoków, to panorama ze Sławkowskiego wynagradza długie podejście i zwłaszcza w zimie musi robić niesamowite wrażenie.

Tu są zdjęcia z wycieczki:
http://picasaweb.google.com/lchlebda/SlawkowskiSzczyt#

poniedziałek, 25 października 2010

Essential Killing

Byliśmy wczoraj na najnowszym filmie Jerzego Skolimowskiego nagrodzonym na festiwalu w Wenecji. Do obejrzenia filmu zachęcił nas trailer oraz fakt, że film był oklaskiwany na stojąco przez samego Quentina Tarantino - przewodniczącego tegorocznego festiwalu. Nie będę się tu rozpisywał na temat filmu, napiszę krótko: mnie film trochę rozczarował, na pewno nie nazwałbym go wybitnym i to nie dlatego, że nie zrozumiałem przekazu :) Zrozumiałem i mimo wszystko czegoś mi tam brakowało. Natomiast Ani podobał się chyba bardziej niż mi.
Na koniec dodam jeszcze, że niewątpliwym plusem filmu jest gra głównego aktora - Vincenta Gallo oraz rewelacyjne zdjęcia. I jeszcze jedno - nie oglądajcie wcześniej trailera ;)


niedziela, 24 października 2010

Gran Torino

Jeżeli ktoś jeszcze nie widział, to obowiązkowo powinien obejrzeć. Gran Torino to - jak zadeklarował sam mistrz - ostatni film z jego udziałem. Czy dotrzyma słowa, to się okaże, w ostatnich latach i tak znacznie częściej występował za, niż przed kamerą. W każdym razie, jeżeli faktycznie ostatni raz zobaczyliśmy go na wielkim ekranie, to było to pożegnanie godne mistrza. I tym bardziej należy ten film zobaczyć - jeden z najlepszych, jakie Clint Eastwood wyreżyserował.


wtorek, 19 października 2010

Moon

Dobry film widzieliśmy wczoraj. Może nie wybitny, ale na pewno interesujący i jeden z ciekawszych filmów sf ostatnich lat. Miłośnicy wartkiej akcji będą zawiedzeni - zamiast fajerwerków w postaci efektów specjalnych dostajemy psychologiczno - filozoficzno - etyczną ucztę, dla której muzyka bynajmniej nie jest tylko tłem. Clint Mansell dał radę. Muzyka wypełnia całą wolną przestrzeń, jest chłodna i stonowana, ale na pewno nie nudna. Jeśli komuś podobała się Odyseja Kosmiczna, to powinien się skusić.


DIY czyli 'Do It Yourself' :]

Jakiś czas temu stwierdziliśmy, że w naszym „salonie” czyli dużym pokoju brakuje zegara. Niestety, brak czasu powoduje, że większości potrzebnych (i niepotrzebnych) rzeczy szukamy w internecie. Rozglądając się za czymś co mogło by się nam spodobać trafiłam na stronę z bardzo ładnymi, ręcznie robionymi zegarami. Najprościej byłoby zamówić wybrany zegar i poczekać, aż poczta polska dostarczy przesyłkę, ale… Nie należy iść na łatwiznę :P
Może dlatego, że spędzam tyle czasu przy komputerze w pracy, po powrocie do domu najchętniej zajmuję się wszystkim co z komputerem nie ma nic wspólnego. Tak więc postanowiłam, że sama zrobię zegar który mi się podoba. No oczywiście sama oznacza z Ottawaką ;)
Kiedy już udało mi się zgromadzić wszystkie niezbędne materiały (cienka sklejka – wygrzebana w naszym kantorku w którym jest wszystko;), mechanizm zegara – zakupiony w empiku oraz farbki akrylowe) mogłyśmy przystąpić do pracy. Po pierwsze – i najważniejsze – pozbyłyśmy się mężów, żeby nie przeszkadzali :P Potem poszło już szybko :P

Najpierw trzeba było wszystko dokładnie zmierzyć i wyciąć ze sklejki równy prostokąt (bo taki właśnie kształt miał mieć zegar). Tutaj bardzo przydatna okazała się wyrzynarka. Było ciężko bo żadna z nas jej wcześniej nie używała, ale kto da radę jak nie my :P Potem tylko malowanie – najpierw pokładówką a potem farbami
i lakierem bezbarwnym – i umieszczenie mechanizmu we właściwym miejscu. W tym celu niezbędna okazała się wiertarka, jednak po obsłudze wyrzynarki z wiertarką poradziłyśmy sobie bez najmniejszych problemów. A potem wystarczyło już tylko znaleźć działającą baterię i Voilà!
Teraz zegar wisi sobie nad telewizorem J







Cud, a jednak nie cud?

Jesień. Za oknem szaro buro i ponuro. Nie ma jak ciepła herbata i radio z jakąś „ciepłą” muzyką tak, żeby dało się przetrwać dzień do wyjścia z pracy. Właśnie taką taktykę przyjęłam dzisiaj. Radio ma jednak to do siebie, że od czasu do czasu – średnio raz na godzinę - prezentuje najnowsze wiadomości z kraju i ze świata. Jakież było moje zdumienie, kiedy usłyszałam, o liście biskupów do parlamentarzystów, w którym przestrzegali przed zgubnymi skutkami invitro. Nie żebym nie znała stanowiska kościoła w tej kwestii, jednak sposób, w jaki usiłuje on przeforsować „jedynie słuszne” wydawać by się mogło poglądy po prostu mnie przeraził.

Po pierwsze, dlatego że Polska nie jest państwem wyznaniowym. Jeżeli medycyna stwarza możliwość pomocy parom, które z różnych względów nie mogą mieć dzieci w sposób naturalny, państwo powinno dać możliwość korzystania z tej pomocy wszystkim – nie tylko zamożnym, których stać na wykonanie zabiegu na własną rękę. Po drugie uważam za niedopuszczalne stwierdzenie, iż dzieci urodzone w wyniku invitro są „gorsze” niż dzieci poczęte metodą naturalną. Wcześniaki, wady genetyczne, powikłania poporodowe zdarzają się również wśród dzieci poczętych naturalnie. Zastanawia mnie też, czy biskupi pisząc swój list wzięli pod uwagę, że za pomocą metody sztucznego zapłodnienia przyszło na świat ponad milion dzieci – ile w Polsce nie wiadomo dokładnie, nie zmienia to jednak faktu, że część z nich jest już na tyle dorosła i świadoma, że może po przeczytaniu tego listu poczuć się ludźmi „gorszej kategorii” – czy aby na pewno tego uczy Chrystus mówiąc „Miłuj bliźniego swego…”. Czy dostojnicy kościelni wzięli pod uwagę pisząc to, co napisali, że tym samym piętnują ludzi, którzy decydują się na taką właśnie metodę walki o własne dziecko? Czy któryś z nich zastanowił się nad tym, czym naprawdę jest problem bezpłodności? Czy osoby potępiające tę metodę jako niemoralną zastanawiają się ile musi przejść para zanim faktycznie do takiego zabiegu dojdzie? Miesiące a czasem lata starań, leczenie (bo przecież nikt nie kwalifikuje do zabiegu ot tak, bo ktoś ma kaprys) no i przede wszystkim obciążenie psychiczne. Jak czuje się mężczyzna, który słyszy, że niestety dzieci to on miał nie będzie? Jak czuje się para, która co chwilę od rodziny i znajomych słyszy „Zróbcie sobie dzidziusia” (pomijam złośliwe komentarze w stylu „Co nie możecie?”, mówię raczej o tych nieświadomych, bo przecież mało kto pomyśli, że może oni się jednak o to dziecko starają – warto wziąć pod uwagę, że bezpłodność nie jest problemem, o którym chciało by się informować wszystkich wokół). Moim zdaniem determinacja, która pozwala przetrwać i pokonać te wszystkie przeciwności nie zasługuje na publiczne napiętnowanie i to ze strony osób, które nigdy nie miały do czynienia z takimi problemami. Łatwo jest krytykować – ciężej samemu być w takie sytuacji.

Nie odbieram kościołowi prawa do głoszenia własnej opinii w tej kwestii, jednak uważam, iż po to Bóg dał ludziom sumienie i wolną wolę, żeby o pewnych rzeczach mogli rozstrzygnąć sami. Osoby wierzące, które nie będą chciały z tej metody skorzystać na pewno z niej nie skorzystają – nic na siłę – jednak nie każmy wszystkim podporządkowywać się wyznawanym przez nas wartościom. Może kościół zamiast straszyć „wykluczeniem ze wspólnoty wierzących” ludzi, którzy otwarcie przedstawią swoje poglądy i zajmować się dziećmi, których jeszcze nie ma (a których przyjście na świat wbrew temu, co zdają się sugerować niektórzy hierarchowie jest najważniejszym i najbardziej oczekiwanym zdarzeniem w życiu rodziny) powinien pomyśleć o dzieciach które już są, a rodzony w których przyszły na świat nie są w stanie zapewnić im godnych warunków życia, ani nawet minimum miłości (której oczekiwanym czasem przez lata dzieciom „z próbówki” zapewne nie braknie – choć wiadomo różnie w życiu bywa więc nie ma co generalizować).Czy naprawdę o to chodzi żeby mówić „rozmnażajcie się” ludziom, którzy w naturalny sposób są w stanie mieć nawet dziesięcioro dzieci i żadnemu z nich nie zapewnić godnych warunków życia, a problem dostrzec dopiero wtedy gdy dojdzie do tragedii. Dlaczego odmawiać prawa do posiadania potomstwa ludziom, dla których narodziny dziecka będą prawdziwym cudem?

Każdy ma pewnie swój pogląd w tej kwestii. Ja jestem zbulwersowana sposobem, w jaki prowadzona jest dyskusja w tej jakże delikatnej sprawie.


niedziela, 10 października 2010

Rysy od strony słowackiej

Wczoraj wybraliśmy się na najwyższy szczyt w Tatrach, na który prowadzi znakowany szlak turystyczny, czyli Rysy. Weszliśmy od strony słowackiej, ponieważ od strony polskiej występują liczne oblodzenia, a na łańcuchach i w żlebach leży bardzo twardy śnieg, co znacznie zwiększa stopień trudności tego szlaku, który i tak jest trudny. Poza tym od strony polskiej jest znacznie dłużej, a dzień trwa już tylko 11h (czerwony szlak na Rysy od Palenicy to ponad 11h). Wyruszyliśmy ze Štrbské Pleso niebieskim szlakiem do Popradzkiego Stawu, a dalej czerwonym w kierunku Chaty pod Rysami, przez Wagę aż na sam wierzchołek. Generalnie jedyne trudności napotkaliśmy przy łańcuchach i klamrach przed schroniskiem ze względu na oblodzenia (temp. przez cały dzień utrzymywała się poniżej zera), tak więc wyobrażamy sobie, jak musiało być przy podejściu od strony polskiej, gdzie jest ponad 350 metrów łańcuchów.

Ponadto od strony słowackiej (południowej) śnieg pojawił się dopiero gdzieś na wysokości 2300 metrów, a i tak nie było go za dużo.

Generalnie warunki były świetne, widoczność doskonała, choć zimny, północny wiatr na szczycie dawał się we znaki (przy -3 stopniach temp. odczuwalna była chyba z -10). Szlak porównywalny do tego na Krywań nie licząc tych oblodzeń przy łańcuchach i klamrach, choć w lecie nie stanowią one żadnego problemu, bo przeważnie ich nie ma (choć nawet w lecie zdarza się, że poprószy śniegiem).

Widzieliśmy też słynny wychodek nad przepaścią przy Chacie pod Rysami z panoramiczną szybą z widokiem na Tatry - wrażenia nieprzeciętne :)

Ponadto jedynie z tego szlaku można z tak bliska podziwiać Galerię Gankową wraz z całym Gankiem.

Ogólnie rzecz biorąc panorama z Rysów jest na pewno jedną z najciekawszych i najobszerniejszych w całych Tatrach - podobnie jak z Krywania dostrzec stąd można wszystkie najważniejsze szczyty Tatr Wysokich zarówno po polskiej, jak i po słowackiej stronie, a przy takiej widoczności, jak wczoraj widać równie wyraźnie Tatry Zachodnie, a nawet odleglejszą Babią Górę, czy Pilsko.

Tutaj są wszystkie nasze zdjęcia z wycieczki:
http://picasaweb.google.pl/lchlebda/Rysy#

niedziela, 19 września 2010

Te quiero Barcelona!

Niestety wszystko co dobre szybko się kończy. Wróciliśmy już z wakacji – od jutra wracamy do brutalnej rzeczywistości – czyli do czas iść do pracy...
Wakacje - jak zapewne wszyscy już zdążyli zauważyć – spędziliśmy w Barcelonie i muszę przyznać, że zakochaliśmy się w tym mieście. Po pierwsze z powodu temperatury – 30 stopni w drugiej połowie września, cieplutka woda, plaża… ahhh…
Po drugie dzięki kreatywności barcelońskich architektów oraz urbanistów – od Gaudiego, Domènecha i Montanera aż po współczesnych, którzy projektowanym przez siebie budynkom nadają nietypowe kształty, a przy ich wykańczaniu stosują całą gamę kolorów. Kamieniczki, których fasady zdobione są kwiatami i innymi motywami roślinnymi spotkać można na niemal każdej ulicy.
Szerokie wielopasmowe ulice, rozbudowana sieć metra, dobrze zorganizowana komunikacja autobusowa, sieć ścieżek rowerowych oraz bardzo liczne miejsca w których można „wziąć” rower (co usiłuje wprowadzić Kraków ale na razie na dużo mniejszą skalę) sprawiają, że przemieszczanie się po tym wielkim mieście nie stanowi najmniejszego problem. Miasto jest bardzo przyjazne rowerzystom a także niepełnosprawnym - podjazdy dla wózków i rowerów na plaży i praktycznie przy każdym zejściu z chodnika to coś co każde miasto powinno mieć.
Po trzecie dzięki pięknym i zadbanym parkom miejskim, gdzie wprawdzie można czasem znaleźć tabliczki „Nie deptać trawników”, ale nie przeszkadzają one mieszkańcom w rozłożeniu koca czy wręcz w położeniu się w porze sjesty na trawie pod palmą i obserwowaniu papug, których całe stada fruwają między koronami drzew.
Zarówno w parkach jak i na plaży wyznaczono trasy do biegania oraz zainstalowano przyrządy do ćwiczeń z których bardzo chętnie korzystają zarówno mieszkańcy miasta jak i turyści.
Po czwarte Barcelona jest miastem w którym obok siebie żyją ludzie z całego świata. Idąc ulicą praktycznie nie da się stwierdzić kto jest „miejscowy” a kto przyjechał na wakacje. Każda z osób, która się tam osiedla przynosi ze sobą kawałek własnej kultury, tworząc tym samym niesamowitą mieszankę podobną do pięknych kolorowych mozaik Gaudiego.
Raj dla turystów to jednak niestety również raj dla kieszonkowców, dlatego spacerując po najbardziej zatłoczonych ulicach miasta należy bardzo uważać aby miły spacer nie zakończył się przykrą niespodzianką.
Wszystkim którzy zastanawiają się gdzie wybrać się na niezapomniane wakacje bardzo polecamy Barcelonę. Każdy znajdzie tam coś dla siebie: miłośnicy wygrzewania się na piasku – plażę - ci którzy wolą zwiedzać całą masę zabytków starszych i nowszych – od dzielnicy gotyckiej (Barri Gotic) aż po secesyjne kamienice – no i oczywiście miejsca które nie są bardzo zabytkowe ale warto je zobaczyć – jak tańczące fontanny czy barceloński targ pełen kolorowych pyszności. My zakochaliśmy się w tym niesamowitym mieście!

Opera y Flamenco

Zapomniałem napisać o wrażeniach z koncertu, na którym byliśmy w Barcelonie - Opera y Flamenco. No więc wbiło nas w fotel :) Jeden z najlepszych koncertów klasycznych na jakim byliśmy. No i przede wszystkim zobaczyliśmy prawdziwe flamenco i to w samym sercu katalońskiego świata muzyki - Palau de la Música Catalana - miejscu co najmniej magicznym. Improwizowane "solówki" tancerza i tancerki zrobiły na nas zdecydowanie największe wrażenie - szybkość z jaką wystukiwali rytm stopami, naśladując perkusję przeczyła prawom fizyki :) Oprawa muzyczna, która bynajmniej nie była tylko tłem, dodawała całemu przedstawieniu kolorytu - dwóch gitarzystów flamenco, skrzypce, wiolonczela, fortepian, bębny i niesamowity kobiecy wokal - prawdziwie hiszpański plus 2 śpiewaków operowych. Generalnie czasami nie wiadomo było na czym skupić uwagę - należało chłonąć cały spektakl wszystkimi zmysłami - chyba o to chodzi we flamenco. Kobieta śpiewając opowiadała jakąś historię po hiszpańsku i mimo, że nie rozumieliśmy co śpiewa w sensie dosłownym, nie dało się tego nie zrozumieć w sensie zmysłowym.

Zdjęcia z Barcelony

Sagrada Familia:
http://picasaweb.google.pl/lchlebda/BarcelonaSagradaFamilia#
Tossa de Mar:
http://picasaweb.google.pl/lchlebda/TossaDeMar#
Montjuïc:
http://picasaweb.google.pl/lchlebda/BarcelonaMontjuic#
Palau de la Música Catalana:
http://picasaweb.google.pl/lchlebda/BarcelonaPalauDeLaMusicaCatalana#
Las Ramblas:
http://picasaweb.google.pl/lchlebda/BarcelonaLasRamblas#
Parc Güell:
http://picasaweb.google.pl/lchlebda/BarcelonaParcGuell#
Barcelona secesyjna:
http://picasaweb.google.pl/lchlebda/BarcelonaSecesyjna
Barri Gòtic:
http://picasaweb.google.pl/lchlebda/BarcelonaBarriGotic#
Barcelona - różne:
http://picasaweb.google.pl/lchlebda/BarcelonaRozne#

piątek, 17 września 2010

Magiczne fontanny

Zaraz obok Plaça d'Espanya pomiędzy 47 metrowymi Wieżami Weneckimi oraz Museu Nacional d'Art de Catalunya znajdują słynne magiczne fontanny. W 4 dni w tygodniu późnym wieczorem można oglądać niezwykły pokaz audiowizualny - fontanny "tańczą" do puszczanej w tle muzyki - rozrywkowej, hiszpańskiej i klasycznej. Efekt zatrzymanej w ciągu sekundy fontanny wygląda tak:



czwartek, 16 września 2010

Sagrada Familia

Jej ogromu nie da się opisać ani przedstawić na zdjęciach. Z dołu nie wygląda na aż tak wysoką, jaka jest - dopiero po wjeździe windą na jedną z wież, kiedy jesteśmy gdzieś w połowie wieży na wysokości 60 metrów widać, jak daleko jeszcze do samej góry. Kiedy zostanie ukończona będzie najwyższą świątynią na świecie. Będąc w środku można sobie tylko wyobrazić, jak monumentalne będzie to dzieło - i to nie tylko ze względu na rozmiary i rozmach, ale także na przemyślane z matematyczną precyzją szczegóły wnętrza (m.in. każdy witraż ma określone kolory, tak by odpowiednie światło oświetlało poszczególne części kościoła). Na każdej ścianie widać także fascynacje Gaudiego przyrodą - inspiracje, którą z niej czerpał oraz jej piękno. Podsumowując - po ukończeniu (najwcześniej za 16 lat) będzie można poszerzyć listę cudów świata o jeden.

Zdjęcia z Sagrada Familia:
http://picasaweb.google.pl/lchlebda/BarcelonaSagradaFamilia#