piątek, 29 lutego 2008

Nigdy nie jest zapóźno, żeby się czegoś nauczyć... podobno:|

Jak na studentów V roku przystało nie mamy już prawie żadnych zajęć. Każdy by się cieszył, jednak PRAWIE robi wielką różnicę. Władze naszej uczelni do końca postanowiły dbać o wysoki poziom edukacji swoich studentów i do końca starają się nas czegoś nauczyć - cóż nie udało się przez tyle lat może chociaż teraz... No i proszę dzięki temu mamy możliwość poznania całkowicie nowego, praktycznie nieużywanego w Polsce języka programowania.
OCaml to obiektowy funkcyjny język programowania, statycznie typizowany z inferencją typów. NO CUDO... same zalety, żadnych wad. I pewnie gdyby, nasi "edukatorzy" nie spóźnili się o jakieś 2 lata, bylibyśmy wszyscy naprawdę zachwyceni, że możemy się tego CUDA nauczyć. Teraz jednak, gdy większość z nas ma już pracę i określone zainteresowania zawodowe, a zbliżający się koniec studiów nieubłaganie przypomina o konieczności pisania prac magisterskich, nasz zachwyt nad koniecznością poznawania składni nowego języka, jak również długi okres czasu w jakim będziemy go używać (3 miesiące, raz w tygodniu przez godzinę :P), wróży naszej edukacji niewyobrażalny wręcz sukces:P
Byłby jeszcze w tym wszystkim pewnien sens, gdyby pracodawcy polscy potrzebowali niezliczonych rzesz programistów OCamla... Tak więc może jestem straszną ignorantką ale cały czas się zastanawiam: PO CO MI TO???





Eh... i jeszcze niespodzianka;)

Nie ma to jak wakacje w środku zimy. Mateusz i Ottawka wrócili opaleni i z całą masą zdjęć. Nam dzisiaj udało się obejrzeć zaledwie małą część z nich, ale za to z dokładnymi opowiadaniami i komentarzami. Dowiedzieliśmy się więc jak ubiera się wojsko egipskie w środku zimy i że zima to 25 stopni Celsjusza (:)!), że nie tak łatwo przekroczyć granicę z Izraelem i że w Jordanii jest taki zawód jak "zbieracz filiżanek" pozostawionych przez klientów na chodnikach i w innych miejscach niedaleko kawiarni, a kawiarnia to małe pomieszczenie - właściwie komórka - pod schodami. Ponieważ, Mateusz i Ottawka byli "oprowadzani" po Jordanii przez brata Mateusza i oglądali nie tylko miejsca pokazywane z regóły turystom na standardowych wycieczkach, ale także te mniej znane i uczęszczane, opowiadania były naprawdę ciekawe;) Mój światopogląd legł jednak w gruzach, gdy dowiedziałam się, że na przeciwko Sfinksa - jakieś 200 metrów - jest KFC! We wszystkich przewodnikach wygląda jak by tam była tylko pustynia - tony piasku, Beduini i wielbłądy... Eh... Polecam bloga Ottawki;)

Dzisiaj też po raz pierwszy zobaczyliśmy Pikusia. Pikuś to pies Ottawki - a właściwie jej siostry. Pikuś jest bardzo spokojny i wytrzymuje nawet największe i najgorsze tarmoszenie za kłapciate uszy. Ma przesympatyczną mordę i śliczną stalową sierść. Uwielbia spacery z tatą Ottawki, a od czasu do czasu jest zabierany na wystawy. Chiałby się zaprzyjaźnić z królikiem Ziutkiem (tylko Ziutek jakoś tak nie bardzo;) Właściwie jedynynym minusem Pikusia jest jego ślinotok na widok dobrych rzeczy, które chciałby zjeść;) No ale to można mu wybaczyć. Oczywiście Pikusia łatwo wszędzie zabrać ze sobą - przecież znajomi zapytani: "Czy mogę was odwiedzić? Ale wiecie wezmę ze sobą Pikusia, bo nie mam biedaka z kim zostawić..." odpowiedzą, że oczywiście. W końcu to tylko mały Pikuś... Tak jest ale tylko za pierwszym razem:D Bo Pikuś naprawdę wygląda tak: Pikuś i nie do każdego małego mieszkania się zmieści:P:P:P

niedziela, 17 lutego 2008

Trochę pracujemy... a trochę nie... czyli FERIE :D

Dostaliśmy kilka upomnień, że nic nowego nie piszemy. Faktycznie ostatnio rzadko tu bywamy, więc chyba muszę nas trochę wytłumaczyć:) Otóż jak wszystkich studentów w końcu i nas dopadła sesja, i w końcu również my musieliśmy zabrać się za pisanie wszelkiego typu projektów i zdobywanie zaliczeń. Tak więc staraliśmy się bardzo i dzięki temu ta część naszej działalności zakończyła się pełnym sukcesem.
No a po sesji już tylko ferie:D Do Krakowa przyjechała mama Lukasza z jego młodszym bratem i na weekend wszyscy razem wybraliśmy się do Jasła. Podczas gdy rodzice rozamwiali o "ważnych sprawach" my odwiedziliśmy moją koleżankę. No i niespodzianka - Aneczka przedstawiła nam swojego chłopaka, który okazał się mistrzem gry w piłkarzyki:P (oczywiście nie muszę mówić kto był najsłabszym ogniwem naszej drużyny;P).
Oprócz tej przyjemnej części ferii, była jednak też ta trochę mniej przyjemna:( Otóż korzystając z tego, że mam tydzień wolnego w pracy postanowiłam pojść do dentysty aby pozbyć się ósemki. Tak więc większą część następnego tygodnia spędziłam w domu narzekając na spuchnięty policzek oraz niemożność wybrania się na narty i opychając się grysiczkiem :P Jedynym pocieszeniem w tych ciężkich chwilach był fakt, że mój ząb wniesie wkład w edukację przyszłych pokoleń dentystów, gdyż pani dentystka bardzo się ucieszyła że będzie mogła przekazać go studentowi stomatologii... Eh co było robić... musiałam oddać zęba dla wyższych celów i tym samym pożegnać się z jakimikolwiek prezentami od "zębowej wróżki":( Nawet batona nie udało się wycyganić:P
Mimo bólu zęba i ton pochłoniętego grysiczku wieczory upływały mi bardzo wesoło na dyskusjach z Jurkiem i Michałem o sprawach mniej lub bardziej ważnych (zwłaszcza o regulowaniu stosunku do służby wojskowej :P:P:P), babskich rozmowach z mamą i męskodamskich z tatą, czytaniu dziewczynkowych powieści i oglądaniu wszelkiego typu filmów - zwłaszcza okropnych seriali;) Nawet udało mi się namówić Michała na pójście ze mną na zakupy i tym sposobem moja garderoba powiększyła się o nowe spodnie:D Eh normalnie cały tydzień wspaniałego niczym nieskrępowanego lenistwa...:]
W czasie kiedy ja bardzo cierpiałam, Łukasz ciężko pracował w Krakowie a po pracy męczył biednego Mateusza i dopiero na weekend przyjechał do mnie do Jasła, żeby mnie porwać z powrotem do Krakowa:)
Tak więc po tylu przeżyciach minionych tygodni, zarówno Lukasz jak i ja czujemy się zupełnie usprawiedliwieni:P Jednak jako, że ferie już się skończyły i czas wracać do pracy myślę, że będziemy tu zaglądać dużo częściej;)

niedziela, 10 lutego 2008

Trudna praca informatyka

O tym, jak trudna jest praca informatyka, gdy ma się do czynienia z klientami dowiedział się niejaki Szymon Bajorek - właściciel firmy GTI Computers. A informację znalazłem w dość nietypowym miejscu - czytając Tygodnik Podhalański. Zazwyczaj znajduję tam informacje związane bezpośrednio z Tatrami, więc tym ciekawsze jest moje znalezisko :)

"Pier… nie robię" - napis takiej treści przez kilkanaście godzin widniał na oficjalnej stronie internetowej zakopiańskiego urzędu miasta. Sprawa trafiła do prokuratury, ale strona nadal nie działa."

"Zgodnie z zapewnieniami burmistrza, strona miała się rozwijać, miało to być coś w stylu portalu internetowego, na przykład z wykazem kwater, ogólnie dostępnym forum. Po paru tygodniach okazało się jednak, że nie wiadomo, kto za co w urzędzie odpowiada – zauważa Szymon Bajorek.
– Zarzucano mi, że na stronie nic się nie dzieje, a tymczasem nie mieliśmy z kim rozmawiać o konkretach. Tylko jeden wydział zamówień publicznych sam wrzucał informacje, inne nie robiły nic. Byłem tymczasem wzywany do urzędu w każdej błahej sprawie, a magistrat zatrudnia przecież dwóch informatyków.
Musiałem jechać do urzędu, gdy na przykład pani Ewie Matuszewskiej – byłej szefowej Biura Promocji – nie działała poczta elektroniczna, a na miejscu okazywało się, że wystarczyło raz kliknąć, aby przychodzące wiadomości nie znajdowały się na końcu, a na początku – opowiada."


Dalej z artykułu dowiadujemy się rzeczy oczywistych - że w polskich urzędach jest delikatnie mówiąc dom publiczny i to niższych lotów, a genezę całego zajścia znajdujemy w tym akapicie:

"
Szymon Bajorek twierdzi, że pod koniec stycznia urząd przysłał mu umowę bez daty, za cały styczeń.
– Była to kompletnie nieprofesjonalnie napisana umowa. Znajdowały się na niej na przykład zapisy o stronie: www.adres.pl Urzędnicy pewnie tego nie wiedzą, ale właścicielem takiej strony jest portal onet.
Nie wiem też, dlaczego urząd chciał, abym podpisywał umowę ze wsteczną datą. Dalej nie mogłem porozumieć się z urzędnikami, dowiedziałem się tylko, że zatrudnili kogoś nowego.
Gdy w nocy wyłączyłem stronę i dałem obrazek, że „pier… nie robię”, od razu odezwały się telefony od urzędników.
"

Cały artykuł znaleźć można tutaj: http://www.tygodnikpodhalanski.pl/
Dowiedzieć się można stamtąd jeszcze kilku interesujących rzeczy ;)
Generalnie wniosek z tego płynie prosty i niezwykle optymistyczny - nas - informatyków - ludzie zawsze będą potrzebować. Z głodu nie umrzemy :)