czwartek, 10 czerwca 2010

Szwajcarii obraz nasz

W długi weekend skorzystaliśmy z zaproszenia Joanny i pojechaliśmy zobaczyć kawałeczek Szwajcarii. Kawałeczek był to nieduży, bo i czasu mieliśmy niewiele (4 dni), ale za to otarliśmy się porządnie o wszystko, z czym kojarzy się Szwajcaria.

Mi się zawsze kojarzyła z Alpami, serem, czekoladą i zegarkami. Alpy mogliśmy podziwiać właściwie cały czas. Sery jedliśmy codziennie, poza tym odwiedziliśmy mekkę serów w Szwajcarii - miasteczko Gruyeres, gdzie produkuje się słynne sery o tej samej nazwie co miejscowość. Byliśmy w muzeum połączonym z miejscem, gdzie robi się sery, także można było zobaczyć na żywo produkcję pysznego Gruyere. W miejscowym sklepie kupiliśmy też duuuużo różnych serów wraz z dwoma porcjami na founde. Sama miejscowość jest niezwykle urokliwa i doskonale wkomponowuje się w otaczający alpejski krajobraz.

W ten sam dzień odwiedziliśmy też fabrykę czekolady Cailler - Nestle w pobliskim Brok. Było tam też muzeum czekolady - chyba najlepsze muzeum w jakim byliśmy (szczerze mówiąc słowo muzeum nabiera w tym miejscu nowego znaczenia). Na końcu zwiedzania odbyła się degustacja czekoladek, które zjechały prosto z taśmy - chyba nigdy nie zjedliśmy tyle czekolady naraz.

Jeśli chodzi o zegarki, to niestety muzeum w Genewie było nieczynne - pozwiedzaliśmy jedynie samo miasto, widzieliśmy także mega fontanne (140 metrów) - historyczna pozostałość po systemie kanalizacyjnym.

Ponadto obejrzeliśmy także tutejszą katedrę z wielkimi drewnianymi drzwiami wysokości 4 i pół Ani :) Z wieży katedry roztaczał się ładny widok na całą Genewę.

Byliśmy też w pobliskim CERNie, jednak możliwość zwiedzenia całego kompleksu nas ominęła (rezerwacje są na pół roku do przodu). Ponadto zwiedziliśmy właściwie całe Jezioro Genewskie po stronie szwajcarskiej - z licznymi mały miasteczkami do złudzenia przypominającymi śródziemnomorskie miejscowości z ciągnącymi się dziesiątkami kilometrów winnicami, ciasnymi romańskimi uliczkami, małymi zameczkami (praktycznie każda mieścinka ma tam swój zamek, a niektóre nawet kilka) i wysokimi górami unoszącymi się zaraz nad taflą jeziora.

Dla mnie najlepsze z całej wycieczki były właśnie te urokliwe, żyjące własnym życiem miasteczka, w których brak było wielkiego ruchu i tysięcy turystów.


Jeżeli chodzi o samą Lozannę, gdzie przyjechaliśmy, jest to miasto położone na bardzo stromym zboczu i dlatego ma charakterystyczną architekturę. W wielu miejscach poziom ulicy równa się z poziomem dachów domów położonych niżej i odwrotnie. Czasami ciężko jest tam określić gdzie właściwie jest tu poziom zero :)

W ostatni dzień udało nam się także zwiedzić stare rzymskie miasteczko Martigny, a w nim m.in. muzeum motoryzacji z takimi oto cudami:

Na koniec jeszcze co do muzeów w Szwajcarii - byliśmy w sumie w 10 muzeach (niezły wynik jak na 4 dni zwiedzania) - geologii (nasze w A0 to przy tamtym śmiech na sali), archeologii, Darwina, serów, czekolady, muzeum na zamku, motoryzacji, Leonarda da Vinci, rzymskie i muzeum - galeria. Większość z tych muzeów stała na bardzo wysokim poziomie i biorąc pod uwagę w jak małych miejscowościach były niektóre z nich to robią naprawdę wielkie wrażenie. Jedynym minusem był w kilku przypadkach brak angielskich podpisów, ale poza tym w Polsce powinni brać przykład ze Szwajcarów. Przede wszystkim tamte muzea potrafią zaciekawić człowieka nawet najbardziej nieciekawym tematem i napewno warto wybrać się do większości z nich.
Ogólnie wyjazd był bardzo udany i napewno chcelibyśmy kiedyś do Szwajcarii wrócić. Jedyne co może zniechęcić nas od pojechania tam - to ceny - takie same jak u nas, tylko we frankach :)

Tutaj zamieściliśmy wszystkie nasze zdjęcia z wycieczki:
http://picasaweb.google.pl/lchlebda/Szwajcaria2010#


3 komentarze:

Anonimowy pisze...

A bu. A gdzie informacja o wspaniałym towarzystwie w podróży? ;p

.. O zwinnych kierowcach, nauce francuskiego, zamkowym winie i pysznym fondue?

P.s. ... i mojej spektakularnej wygranej w Osadnikach ? ;D

asia

ania pisze...

Ha! No właśnie to chciałam dodać:D Towarzystwo było wspaniałe - co to dużo mówić po prostu DREAM TEAM:D - a kierowcy niezwykle zwinni i sprytni - Kubica mógłby pozazdrościć :D
O nauce francuskiego lepiej nie wspominać bo jeszcze ktoś by pomyślał, że jesteśmy w stanie powiedzieć coś więcej niż "bonjour":P, albo przeczytać nazwę jakiejś ulicy - a właściwie jej drugą część czyli to kluczowe "de cośtam" bo z początkowym "Monte" jeszcze jakoś szło :P :P :P
Serowe Fondue było pyszne i prawdziwe co można było poznać po zapachu, a Grodi, został mistrzem nawijania sera na widelec - nawinięcie prawie całego sera to nie byle co :D :P
No i to zaskakujące niespodziewane wspaniałe zwycięstwo! Tak niekwestionowany mistrzem Osadników - i to na trudniejszej planszy - została Asia :D

Do opowiadania mamy jeszcze sporo ale trzeba do nas przyjść :P:D

Anonimowy pisze...

no właśnie, byłem już kilkakrotnie w Szwajcarii gdzie mieszkają i pracują moje dzieci, które po ukończeniu doborowych wyższych uczelni nie mogli dostać pracy w Polsce. Tam sa inni ludzie i jest przyjaźnie. Wnuki chodzą do szkół w Lozannie i podziwiam program nauki oraz warunki. Jest drogo ale bardzo młodzi ludzie zarabiaja tyle, ze stać ich na bardzo wiele, moi po 3 latach pracy chcą tam budować dom.