Wybraliśmy się wczoraj ze znajomymi ze studiów w Tatry. W sumie planowaliśmy wyjść na Małołączniak niebieskim szlakiem, którym jeszcze nie szliśmy, ale ponieważ nasi znajomi zakomunikowali nam, że jadą w kierunku Łysej Polany, to bez słowa sprzeciwu zmieniliśmy nasze plany :) Znajomi chcieli przejść przez Świstówkę w kierunku Morskiego Oka, natomiast ja w drodze do Łysej Polany postanowiłem, że można by się z Anią wybrać na Zawrat w zimowych warunkach. Idąc Doliną Roztoki widzieliśmy praktycznie tylko ślady zimy, natomiast prawdziwa zima zaczęła się dopiero na wysokości około 1700m, w drodze na Zawrat. Okazało się, że chętna do pójścia z nami była również Kaśka :)
Czym wyżej tym więcej śniegu, który nie był w ogóle ubity, także czasami zapadaliśmy się po pas. Na początku poszliśmy niestety tak jak idzie normalnie niebieski szlak i trawersowaliśmy w śniegu zbocze Kołowych Czub, co było dosyć męczące. Po tym trawersie zorientowaliśmy, że znacznie lepsza droga wiodła dołem, więc zeszliśmy na dół pod Zawrat. Niestety Kasia miała całkowicie przemoczone buty, także dalsza droga do góry była dla niej bezsensu. Zapytałem więc Ani, czy będę mógł sam wyjść na Zawrat i że z zejściem postaram się zrobić to w 30 minut. Moja wspaniałomyślna żona mi pozwoliła :) Czekało mnie 200 metrów ostrego podejścia w głębokim śniegu, a byłem już dosyć zmęczony tym bezsensownym trawersem, który zrobiliśmy przed chwilą.
Ania z Kasią zostały na dole ze wszystkim co potrzebne a ja ruszyłem ostro w górę z plecakiem w którym była tylko woda i aparat. Musiałem mieć dobre tempo, żeby się w 30 minutach wyrobić, toteż nie oszczędzałem sił w ogóle. Muszę przyznać, że było to chyba najbardziej męczące podejście, jakie pamiętam w życiu i myślę, że głównie przez to, że tak się spieszyłem. Te 200 metrów ostrego podejścia zrobiłem w 20 minut, ale w te 20 minut spaliłem chyba wszysztko, co wcześniej skonsumowałem :) Momentami brakowało sił, ale jak można się poddać 50 metrów przed szczytem :)
W każdym razie wyszedłem na górę, gdzie zastałem 2 osoby. Przez parę minut podziwiałem wspaniałe widoki, pstryknąłem parę zdjęć, wypiłem z pół litra wody i ruszyłem na dół. Jak się okazało technika dupozjazdu okazała się idealną i w ten sposób drogę powrotną zrobiłem w 7 minut :) No i spóźniłem się tylko 5 minut. Generalnie wycieczka się udała, pogoda była świetna, ludzi jak na lekarstwo, właściwie to większość trasy szliśmy sami. Mam nadzieję, że następnym razem wyjdę tam z Anią, ale tym razem troszeczkę wolniej...
Tutaj są zdjęcia z wycieczki:
http://picasaweb.google.pl/lchlebda/ZawratZima
Ania z Kasią zostały na dole ze wszystkim co potrzebne a ja ruszyłem ostro w górę z plecakiem w którym była tylko woda i aparat. Musiałem mieć dobre tempo, żeby się w 30 minutach wyrobić, toteż nie oszczędzałem sił w ogóle. Muszę przyznać, że było to chyba najbardziej męczące podejście, jakie pamiętam w życiu i myślę, że głównie przez to, że tak się spieszyłem. Te 200 metrów ostrego podejścia zrobiłem w 20 minut, ale w te 20 minut spaliłem chyba wszysztko, co wcześniej skonsumowałem :) Momentami brakowało sił, ale jak można się poddać 50 metrów przed szczytem :)
W każdym razie wyszedłem na górę, gdzie zastałem 2 osoby. Przez parę minut podziwiałem wspaniałe widoki, pstryknąłem parę zdjęć, wypiłem z pół litra wody i ruszyłem na dół. Jak się okazało technika dupozjazdu okazała się idealną i w ten sposób drogę powrotną zrobiłem w 7 minut :) No i spóźniłem się tylko 5 minut. Generalnie wycieczka się udała, pogoda była świetna, ludzi jak na lekarstwo, właściwie to większość trasy szliśmy sami. Mam nadzieję, że następnym razem wyjdę tam z Anią, ale tym razem troszeczkę wolniej...
Tutaj są zdjęcia z wycieczki:
http://picasaweb.google.pl/lchlebda/ZawratZima
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz