czwartek, 30 maja 2013

24 kwietnia - dzień I - Lima

Po 20 godzinach lotu w końcu dotarliśmy do Limy, gdzie wcześniej zarezerwowaliśmy hotel. Wiedzieliśmy, że nasz hotel znajduje się blisko lotniska, ale zmęczeni długą podróżą postanowiliśmy nie szukać go na własną rękę. Zdecydowaliśmy się wziąć taksówkę. Po krótkich negocjacjach i zapewnieniach kierowcy, że auto jest duże i na pewno się zmieścimy, uzgodniliśmy cenę (25 soli) i poszliśmy do samochodu. No i niespodzianka... A właściwie to nie. Niespodzianki nie było, bo powinniśmy się spodziewać, że nasze duże auto to zwykła Toyota Corolla. Patrzyliśmy jak kierowca upycha do bagażnika 5 ogromnych plecaków, a następnie sami upchnęliśmy się do naszego ogromnego auta. No cóż, można było próbować rozmawiać jeszcze z kim innym ale ponieważ wszystkie taksówki na parkingu wyglądały podobnie (a rozdzielanie się nie jest dobrym pomysłem), odpuściliśmy. Wciśnięci w siebie nawzajem, przytuleni do szyb i przylepieni do skórzanych foteli już na samym początku  miliśmy dość. Podaliśmy kierowcy adres hotelu, prosząc, żeby nas do niego zawiózł. Trochę się zdziwiliśmy, gdy taksówka skręciła w przeciwną stronę niż naszym zdaniem powinna, ale cóż przecież taksówkarz to taksówkarz - wie gdzie jechać. Przyszło nam oczywiście do głowy, że może chce nas zawieść gdzie indziej, więc podaliśmy adres jeszcze raz, pytając czy na pewno wie gdzie jechać. No i chyba już powinniśmy się przyzwyczaić. Taksówkarz zawiózł nas do swojego znajomego hotelu.W momencie w którym się przed nim zatrzymał, jeszcze zanim zdąrzyliśmy zobaczyć nazwę, zaczął nas przekonywać że to bardzo dobry hotel, a ten o którym mówimy jest najgorszy w całej okolicy - jest tam brudno i niebezpiecznie a obsługa jest okropna. Nauczeni doświadczeniem z Nepalu, nie daliśmy się. Stanowczo, grożąc, że nie zapłacimy za kurs zarządaliśmy odwiezienia nas pod wskazany wcześniej adres. Jednak praktyka czyni mistrza! Już po chwili jechaliśmy dalej i po 5 min byliśmy pod naszym hotelem. 

Hotel Limper, okazał się przyjemnym miejscem z bardzo miłą i pomocną obsługą, która poproszona o informacje o tym gdzie możemy wymienić pieniądze i zrobić zakupy, osobiście zaprowadziła chłopaków do kantoru, supermarketu a wieczorem także na lokalny targ. Dziewczyna z hotelu pokazała nam również badzo dobrą restaurację. Jedzenie w Corralito było przepyszne a porcje ogromne. Nawet chłopaki, ledwo dali radę (Peruwiańczycy uwielbiają jeść i jedzą bardzo dużo). Przemiły kelner i dobre jedzenie sprawiły, że po porannych przygodach humory w końcu nam się poprawiły. Potem wielokrotnie wspominaliśmy Corralito, jak się okazało, było to najlepsze miejsce w którym jedliśmy podczas naszej wyprawy do Peru. 

Przy pomocy dziewczyny z hotelu kupowaliśmy również bilety do Huaraz, gdzie zaczynał się nasz treking i gdzie chcieliśmy pojechać następnego dnia rano. Bez pomocy osoby znającej miasto bardzo trudno byłoby nam znaleść punkt sprzedarzy biletów. Lima jest ogromna i robi raczej ponure wrażenie. Ze względu na przepisy podatkowe, większość mieszkańców nie kończy budowy domów, tak więc większość nietynkowanych budynków straszy nieskończonymi piętrami bez okien i sterczącymi drutami. Trzeba jednak przyznać, co nas trochę zaskoczyło - może biorąc pod uwagę wspomnienia z Nepalu - że jest bardzo czysto.

                           

Kiedy już udało nam się dotrzeć do punktu sprzedarzy biletów, okazało się, że musieliśmy trochę zmienić plan, ponieważ po przejrzeniu listy porannych autobusów nasza przewodniczka poinformowała nas, że  poranne autobusy to rozpadający się złom do którego, lepiej nie wsiadać. Tak więc zdecydowaliśmy się na autobus o 13. Przynajmniej będzie można się wyspać :)

Brak komentarzy: